Historia. Rejs „British Steel”.

Historia. Rejs „British Steel”.

Pół wieku temu, 18 października 1970 roku, żeglarski świat otworzył nowy rozdział. Oto bowiem 30-letni Walijczyk, Chay Blyth, rozpoczął pierwszy w dziejach samotny rejs dookoła świata non-stop, ale ze wschodu na zachód, czyli –jak określają to Brytyjczycy- „złą drogą”.

Jak wówczas wyglądało światowe żeglarstwo? Trzy lata wcześniej sir Francis Chichester opłynął samotnie świat z jednym tylko postojem, w Sydney. Później sir Alec Rose zamknął wielką pętlę w rejsie z dwoma postojami, wymuszonymi awariami. W 1969 roku Robin Knox-Johnston podczas Golden Globe opłynął świat w czasie 313 dni. Pierwsze wokółziemskie regaty załogowe miały się odbyć dopiero za 12 lat, na wyścig samotników na trasie dookoła świata trzeba było czekać 20 lat, a śmiałkowie opływający samotnie świat w regatach non-stop Vendee Globe Challenge rozegranych w latach 1989/1990, w większości chodzili jeszcze do przedszkola.

Wokółziemski rejs bez zawijania do portu wokół trzech przylądków jest wyczynem nie lada. Jeśli jednak do tego dodamy kierunek ze wschodu na zachód to mamy Everest żeglarstwa. Żeglarze zawsze chętniej wybierali trasę z zachodu na wschód, samotników na tej trasie było już prawie stu, głównie za sprawą rozgrywanych co cztery lata regat Vendee Globe Challenge, w drugą stronę pływano zdecydowanie mniej chętnie.

Takiego wyczynu w dziejach jachtingu dokonało zaledwie sześć osób, a wśród nich jest jeden Polak, który także dokonał niemożliwego, jak często określą się ten wyczyn w światku żeglarskim. Próbowali oczywiście i inni, ale ich starania nie powiodły się. Także dwójka Polaków podjęła nieudane próby, a ich zmagania śledziła cała Polska.

Henryk Jaskuła wypływa w wokółziemski rejs non-stop. Sierpień 1984 r.
„Gemini 3” Romana Paszke trzykrotnie stawał na starcie, ale nawet nie dopłynął do Hornu.

Rejs na tej trasie jest szczególnym wyzwaniem żeglarskim, ponieważ jego trasa prowadzi głównie pod wiatr i pod prądy oceaniczne, co czyni żeglugę trudną, uciążliwą i niezwykle niekomfortową. Jacht płynący na halsówce to wieczne przechyły, bicie kadłuba o wodę w dolinie fali i praca takielunku na granicy wytrzymałości. To miesiące spędzone z dala od świata, na granicy ryzyka, nic zatem dziwnego, że tylko nieliczni podejmują takie wyzwanie.

Żeglarz decydując się na taki rejs musi mieć w sobie moc determinacji i wiary w szczęśliwy los, statystyki są bowiem bezlitosne. Południowy Atlantyk do Hornu to jazda pod wiatr, ale najgorsze dopiero za Hornem, którego pokonanie w pojedynkę to prawdziwe wyzwanie. Na Pacyfiku wcale nie jest lepiej. Można wprawdzie uciec na północ, by tam szukać łagodniejszej pogody, ale wówczas bardzo nadkłada się drogi. Czterdziestki nie bez przyczyny nazywają się ryczące, a na domiar złego tutaj trzeba żeglować pod wiatr i skumulowaną falę oceaniczną, której wysokość sięga nawet kilkunastu metrów. Próba skrócenia sobie drogi i żegluga w pięćdziesiątkach to już prawdziwa rosyjska ruletka, bo oprócz sztormów statystycznie dominujących w tych rejonach dochodzą jeszcze góry lodowe będące zmorą żeglarzy, zwłaszcza samotników. Ocean Indyjski wcale nie jest łatwiejszym akwenem, o czym dobitnie przekonało się kilku śmiałków. Blyth za najcięższy etap swojej podróży uważał właśnie Ocean Indyjski; kapryśny i nieprzewidywalny. Pogoda w tym rejonie bywa bardzo zmienna, wiatry są uciążliwe i nawet daleko na północy potrafi nieźle dmuchnąć, co zmusza żeglarzy do forsowania jachtu.

Chay Blyth w roku 1993.

Symptomatyczne przy tym, że dotąd nikt nie porwał się na załogową próbę na tej trasie, co tłumaczy się czasem trwania takiej wyprawy i koniecznością zabrania dużej ilości żywności i wyposażenia, o doborze charakterów już nie wspominając. Od czasu do czasu wspominano coś o regatach planowanych na tej trasie, nigdy jednak ta sprawa nie doszła do etapu „pieniądze w kasie organizatora”.

Wśród sześciorga śmiałków są największe żeglarskie nazwiska, ludzie, którzy przełamywali bariery żeglarskie i psychologiczne, dokonywali niemożliwego po to, by zdobyć wpis do księgi rekordów, ale nie brakuje również postaci, które dokonują tego wyczynu w imię realizacji swoich młodzieńczych pasji nie oglądając się na sponsorów i nie goniąc za sławą.

Chay Blyth i “British Steel”     18.10.1970 – 06.08.1971       292 dni Hamble – Hamble

„British Steel” do dzisiaj żegluje po oceanach.

Pionierem był Chay Blyth, żeglarz mało doświadczony, ale niezwykle zdeterminowany. Pochodził z robotniczej rodziny, ale ambicje miał wysokie, chciał być znanym i wybić się ze swego kręgu. Rzucił szkołę w wieku 15 lat, podejmował się różnych prac, ale ostatecznie postawił na wojsko. Służył w jednostkach specjalnych, pierwowzorze sił szybkiego reagowania. Doświadczył szkolenia w ekstremalnych warunkach, zarówno arktycznych lodach jak też piaskach pustyni. Niezwykle odporny i wytrzymały, przełożeni mówili o nim, że jest nie do zdarcia. W 1966 roku przepłynął wraz z dowódcą Atlantyk na łodzi wiosłowej. Dwa lata później wystartował w regatach Golden Globe z nadzieją zostania pierwszym człowiekiem, który opłynie świat bez zawijania do portów. Nie udało się, dopłynął tylko do Afryki Południowej i tam zrezygnował z powodu zbyt delikatnego jachtu. Sukces Robina Knox-Johnstona był dla niego zadrą, to on chciał być sławny, to jemu ten splendor należał się bardziej. Skoro nie powiodło mu się w rejsie z zachodu na wschód, postanowił być zatem pierwszy „pod górkę”. Przygotował stalowy solidny jacht „British Steel” i 18 października 1970 roku wypłynął z Hamble w Cieśninie Solent. Rejs był przygotowywany w nieprawdopodobnym pośpiechu, w połowie marca podpisano umowę na budowę jachtu, miesiąc później położono stępkę, a już 19 sierpnia odbyło się wodowanie jachtu. Blyth nie miał doświadczenia oceanicznego w żegludze na większych jachtach, pobierał szybko lekcję u znajomych żeglarzy, ale miał niezachwianą wiarę w swój sukces. Koncern British Steel ufundował żeglarzowi jacht, ale o resztę ten musiał martwić się sam. Sprzedał dom i samochód, a rodzinę umieścił u teściów. Na przygotowania do wyprawy poświęcił wszystkie oszczędności, a jacht zdołał do końca zaprowiantować dzięki życzliwości lokalnych firm i sklepów.

Zakładał, że będzie płynął półtora roku i na tyle prowiantował jacht, ostatecznie jednak uporał się z tym dystansem w 292 dni morderczej żeglugi na halsówce w sztormach o sile do 120B. Udało się, ryzyko się opłaciło, Jeszcze przed półmetkiem stracił samoster wiatrowy, dzięki czemu bardzo i wiele czasu spędzał na deku za sterem. Sztormowe wiatry gięły mu maszty, zrywały wanty i rwały żagle, ale Blyth nie poddał się. Po rejsie wspominał, że jego siłą była tęsknota za rodziną i wiara w Boga. Modlił się codziennie i głęboko wierzył w opatrzność boską. Niemal do końca ekspedycji nie był pewien powodzenia wyprawy, ale udało się, kiedy 8 sierpnia 1971 roku wracał do Hamble, był witany jak bohater. Swoje przygody opisał w książce pod znamiennym tytułem „Niemożliwa podróż”, wydanej także w Polsce. Po dopłynięciu do mety na dłużej zarzucił żeglarstwo, ale pojawił się na starcie pierwszej edycji regat Whitbread Round the World Race na pokładzie jachtu „Great Britain II” z komandosami na pokładzie. W początku lat 90 zorganizował etapowe regaty dookoła świata także pod wiatr i prądy na identycznych jachtach, nazwane British Steel Challenge. Startowali amatorzy, którzy przechodzili krótkie szkolenie morskie. Przedsięwzięcie odniosło ogromny sukces sportowy i komercyjny i w kolejnych latach odbywały się cykliczne regaty reklamowane jako najtrudniejsze na świecie. Blyth odniósł sukces sportowy i finansowy, otrzymał także z rąk królowej upragniony tytuł szlachecki. W maju tego roku celebrował swoje 80 urodziny.

Jean-Luc van den Heede i jego „Adrien” – rekordziści na trasie dookoła świata non-stop. Wynik – 122 dni.

foto. Marek Słodownik (prawa zastrzeżone).

Posts Carousel