„Warrior” – Jak czarny wąż pomiędzy królikami…

„Warrior” – Jak czarny wąż pomiędzy królikami…

Dzięki uprzejmości redakcji czasopisma „Morze” możemy opublikować materiał poświęcony rocznicy zwodowania okrętu „Warrior”, najpotężniejszej jednostki bojowej swoich czasów. Całość tekstu dostępna jest na łamach kwartalnika „Morze”.

Kiedy w II połowie XIX wieku Francja zarysowała swoją przewagę na morzu na odpowiedź Brytyjczyków nie trzeba było długo czekać. „Gloria”, zwodowana w 1859 roku, panoszyła się na Atlantyku, demonstrowała swoją potęgę, zapuszczała się daleko na wody sporne, o które toczyła się walka pomiędzy dwiema morskimi potęgami. Francuski okręt był potężnie uzbrojony, a ponadto był bardzo szybki. Kiedy dopadł jednostki nieprzyjaciela z reguły wygrywał. Miał jednak wady, otóż ponieważ Francja nie produkowała wówczas wystarczającą ilość stali był to okręt drewniany, ale wyłożony płytkami stalowymi. „Gloria” była prototypem serii sześciu okrętów, które były oczkiem w głowie Napoleona III i przynieść miały upragnione panowanie na morzach. 162 lata temu, 29 grudnia w Ditchburn & Mare (Thames Ironworks & Shipbuilding Co) w Blackwell wodowany został „Warrior”, najpotężniejszy okręt wojenny swoich czasów.

Wyspiarze nie zasypywali jednak gruszek w popiele, postanowili zbudować okręt jakiego jeszcze nie było. Miał to być prawdziwy morski potwór, który już samym tylko wyglądem miał zniechęcać do walki. Projekt powierzono największym sławom konstruktorskim tamtych lat, Isaacowi Wattsowi i Thomasowi Lloydowi. Panowie otrzymali zadanie praktycznie niewykonalne, bo zaprojektowanie okrętu w kilka miesięcy, ale przekonała ich ostatecznie wizja bardzo dużego honorarium. Prace koncepcyjne trwały dość długo, ale kiedy plany jednostki zostały pokazane władzom Admiralicji od razu zdecydowano projekt wdrożyć. Do pracy zabrano się w stoczni Thames Iron Works w Blackpool, która słynęła z krótkich terminów i żelaznej dyscypliny panującej na budowie, co gwarantowało sprostanie wyzwaniu. Do pracy rzucono wszystkie siły i środki. 2 tysiące ludzi na trzy zmiany budowały chlubę floty Admiralicji, a koszt powstania okrętu szacowano na 400 tysięcy ówczesnych funtów, ponad dwukrotnie więcej niż typowy okręt budowany z drewna. Pierwotnie planowano budowę w Portsmouth, ale tamtejsze stocznie nie maiły wystarczającego doświadczenia w budowie żelaznych kadłubów tej wielkości. Termin budowy giganta określono na półtora roku, co wydawało się nieprawdopodobne, jednak stocznia podjęła się zlecenia. Stoczniowcy spóźnili się zaledwie o miesiąc i 29 grudnia 1860 roku okręt był zwodowany. Aż do sierpnia następnego roku trwało wyposażanie i uzbrajanie, skomplikowane systemy wymagały dużych nakładów pracy, terminy nagliły, ale ostatecznie w sierpniu okręt został przekazany Admiralicji. „Warrior” stał się pierwszym w dziejach żaglowym pancernikiem zbudowanym z żelaza, ale konstruktorzy poszli nieco dalej w swoich wizjach i w rezultacie powstał okręt imponujący, wykraczający poza dotychczasowe doświadczenia konstrukcyjne. Był o 140 stóp dłuższy niż 120-działowy  HMS „Howe” i o 82 stopy dłuższy od największego dotychczas zbudowanego, i zwodowanego 3 lata wcześniej, HMS „Orlando”. Od swego przeciwnika, wspomnianej już „Glorii” „Warrior” był dłuższy aż o 162 stopy, czyli ponad 50 metrów.  Nowością był smukły kadłub przy znacznej długości, współczynnik długości do szerokości wynosił 6,5:1, co ułatwiało manewrowanie przy dużych prędkościach i minimalizowało opory ruchu. Projektanci umiejętnie połączyli pomysły znane z innych jednostek, ale ich sekret polegał na harmonii zastosowanych elementów i precyzyjnym ich zgraniu, dzięki czemu powstał okręt potężny, mogący budzić respekt. Napęd żaglowo-parowy uniezależniający jednostkę od kaprysów wiatru, wspomagany olbrzymią, 10-tonową, dwułopatkową, śrubą napędową, solidny stalowy kadłub o grubym pancerzu i uzbrojenie rozmieszczone na jedynym pokładzie to największe atuty okrętu. Poszycie stalowe miało grubość prawie 10 centymetrów, aby drewniany okręt tej klasy mógł być równie dobrze chroniony należałoby zastosować teakowe poszycie o grubości 18 centymetrów, co było nierealne. Mimo to nie wszyscy w Admiralicji podzielali zachwyt nad nowym materiałem, jakim była stal, drewno miało wciąż wielu zwolenników. Pomimo napędu parowego nie zrezygnowano z żagli wskutek czego powstała hybryda – fregata żaglowo-parowa. Śruba podczas pływania pod żaglami miała możliwość takiego ustawienia, żeby minimalizować opory. Nowinką w tej wielkości kadłuba był  jeden pokład, długość kadłuba wynosiła 128 metrów, a wyporność ponad 9 tysięcy ton. Każda z dwóch kotwic ważyła po 5,6 tony i były największymi kotwicami w dziejach żeglugi obsługiwanymi ręcznie. Do napędu maszyny parowej potrzebne były całe hałdy węgla, na pokład ładowano ponad 800 ton opału, a palaczy było 16 na każdej wachcie. Każdorazowy załadunek węgla wiązał się z ogromnym zapyleniem, ale załoga radziła sobie z brudem dzięki pierwowzorom pralek, co było wówczas nowością we flocie.

Urządzenie sterowe na okręcie było obsługiwane przez 8 marynarzy

Pod żaglami „Warrior” był w stanie żeglować z prędkością około 13 węzłów, włączenie maszyny parowej dodawało jeszcze 4 węzły więc w pościgach za nieprzyjacielem okręt nie miał sobie równych. Olbrzymie koło sterowe, będące dziś chlubą okrętu, wymagało obsługi aż ośmiu marynarzy, a praca na nim była prawdziwą zmorą dla załogi.

Uzbrojenie „Warriora” to pokaz siły militarnej. Zastosowane działa o gwintowanych lufach, ładowane od tyłu, o dużej celności i sile rażenia. 26 dział miotających prawie 60-kilogramowe pociski, osiem 40-kilogramowych i 4 armaty 35-kilogramowe, ładowane od przodu. Rozmieszczono je wzdłuż burt, a największe z nich były wyposażone w prowadnice ułatwiające strzelanie w różnych kierunkach. 22 działa były ukryte w opancerzonym śródokręciu, chronione dodatkowo przed ogniem wroga, co zwiększało potencjał i pozwalało na bardziej śmiałe manewry podczas starcia.  Wyszkoleni marynarze byli w stanie oddać salwę armatnią co 55 sekund, a zasięg ognia sięgał prawie 2 kilometrów, co budziło prawdziwy postrach na pokładach wrogich okrętów. Do obsługi tego oręża konieczna była prawdziwa armia marynarzy. Ponad 700 ludzi, w tym załoga okrętu oraz oddział piechoty morskiej gotowy do desantu i walk wręcz, świetnie wyszkolony i zaprawiony w bojach. Załoga mieszkała w trudnych warunkach, zespoły podzielone na 18-osobowe brygady gnieździły się pomiędzy działami, spały na hamakach rozwieszanych ponad stołami, a na rzeczy osobiste miały tylko niewielkie skrzynie. Załoga „Warriora” była jednolicie umundurowana, zaledwie rok wcześniej uniformy marynarskie weszły na stałe na pokłady jednostek Jej Królewskiej Mości.

Działo dziobowe umieszczone było na szynach ułatwiających rażenie ogniem

Co ciekawe, okręt nie został sklasyfikowany jako jednostka liniowa, ale pościgowa, co zważywszy na jego prędkość było całkiem uzasadnione. Pierwsza misja to patrol na wodach Atlantyki, aż po Gibraltar i rejs wokół Wysp Brytyjskich, a w raporcie po tej wyprawie, kapitan Arthur Auckland Leopold Pedro Cochrane potwierdził wszystkie walory okrętu. To wówczas kapitan pozostający pod urokiem osiągów okrętu stwierdził, że jest on „jak czarny wąż pomiędzy królikami”.

Wydawało się, że przed „Wojownikiem” rysują się długie lata walk i chwały, niestety, stało się inaczej. Postęp w projektowaniu i budowie jednostek parowych już w kilka lat po zwodowaniu dawnej chluby okazał się dla niej bezlitosny. W 1864 roku dokonano pierwszej modernizacji, ale mimo to 11 lat później „Warrior” został przeniesiony do rezerw.  Nie było pomysłu na jego wykorzystanie w nowej roli, ostatecznie w 1883 roku okręt został odesłany do cywila. Metalowe elementy wyposażenia zostały przeniesione na inne jednostki, a to, co pozostało, odesłano na złom. Kadłub służył jako baza dla kadetów szkolących się w obsłudze torped w Pembroke. Okręt otrzymał wówczas nazwę „Vernon III”, bo nazwa „Warrior” była potrzebna nowej jednostce, która teraz znalazła się w centrum zainteresowania dowództwa. Zadaniem starego „Wojownika” była produkcja pary i przy okazji stanowił on miejsce zakwaterowania adeptów marynarki. Okręt niechybnie podzieliłby los 5 tysięcy innych jednostek zgromadzonych tam na przestrzeni półwiecza. A jednak kadłub cieszył się szczególnymi względami wśród obsługi technicznej i doglądano go systematycznie naprawiając na bieżąco usterki i opóźniając degradację stalowego kadłuba. Kiedy w 1924 roku wystawiono go na sprzedaż, nie znalazł się żaden nabywca i dawny „Wojownik” został teraz przemianowany na „Oil Fuel Hulk C 77”, co oznaczało, że po całkowitym demontażu wnętrza szczelny kadłub został zamieniony w zbiornik oleju napędowego dla floty. Mało chwalebna była to służba, ale pozwoliła przetrwać w niezłej kondycji wysłużonemu już kadłubowi aż pół wieku. Ocalał jako jedyny z 45 stalowych okrętów będących jego równolatkami.

Winda kotwiczna kotwic ważących po 5,6 tony i obsługiwanych ręcznie

Kiedy nad starym i niepotrzebnym już kadłubem znowu zaczęły się gromadzić czarne chmury, ponownie los się do niego uśmiechnął. W połowie lat 60. podejmowano próbę uratowania okrętu i nadania mu roli eksponatu muzealnego. O powrocie do dawneh świetności nawet wówczas nie myślano, bo koszty rewitalizacji były ogromne. Ale w 1968 roku z inicjatywy księcia Filipa powstała organizacja Maritime Trust, której zadaniem była ochrona dziedzictwa historycznego królestwa. Wielka Brytania miała ogromną flotę, ale pierwszą jednostką przeznaczoną do rekonstrukcji był właśnie „Warrior”. Wypełniał wszystkie kryteria narzucone przez organizatorów akcji, a ponadto wciąż cieszył się sympatią miłośników tradycji. Rekonstrukcja trwała 8 lat i po drodze nie brakowało zaskakujących zwrotów akcji. Dyskutowano długo, która wersja bukszprytu ma być przywrócona, czy pierwotna, czy też zastosowana w 1871 roku, po jego skróceniu o kilka metrów. Zapewne odbudowa nie powiodłaby się, ale protektorat w osobie małżonka królowej sprawił, że na odbudowę nie zabrakło środków. Pierwotny budżet restauracji okrętu opiewał na 4 miliony funtów, ostatecznie został przekroczony prawie dwukrotnie, ale udało się zachować „wojownika” dla następnych pokoleń. 16 czerwca 1987 roku okręt powrócił do Portsmouth po 56 latach nieobecności i już na stałe tu pozostał. Ostatecznie „Worrior” powrócił do służby w 1987 roku, ale tym razem w roli okrętu-muzeum. Jego bazą jest Portsmouth, choć rozważano również inne lokalizacje. Dziś przez jego pokład rocznie przewija się ponad 130 tysięcy turystów. Bilety nie SA tanie, na wszystkie atrakcje historycznych doków kosztują 39 funtów, ale wówczas można obejrzeć „Warriora”, „Victory”, „Mary Rose” i lokalne muzeum, a także muzeum okrętów podwodnych i wystawy okolicznościowe.

Jadalnia oficerska

Podstawowe dane techniczne

długość 127 m

szerokość           17,7 m

zanurzenie         8,2 m

wyporność         9.1 tony

napęd    żaglowo-parowy

prędkość            17 węzłów

załoga                700 osób

tekst i zdjęcia: Marek Słodownik

prawa zastrzeżone

Posts Carousel