Po Pętli Wielkopolskiej

Po Pętli Wielkopolskiej

Ruszamy w rejs po Wielkiej Pętli Wielkopolskiej. Naszym celem jest przepłynięcie znanego szlaku i zrobienie dokumentacji fotograficznej. 2-osobowa załoga popłynie jachtem żaglowym bez takielunku, bo ten na tym akwenie jest mało przydatny.  W zamian na pokład zostanie zabrany silnik przyczepny oraz zapas paliwa umożliwiający pokonanie długiej trasy. Z brzegu ekspedycję będę wspierał w samochodzie Mercedes

Ruszamy w rejs po Wielkiej Pętli Wielkopolskiej. Naszym celem jest przepłynięcie znanego szlaku i zrobienie dokumentacji fotograficznej. 2-osobowa załoga popłynie jachtem żaglowym bez takielunku, bo ten na tym akwenie jest mało przydatny. 

W zamian na pokład zostanie zabrany silnik przyczepny oraz zapas paliwa umożliwiający pokonanie długiej trasy. Z brzegu ekspedycję będę wspierał w samochodzie Mercedes Citan, uniwersalnym pojeździe doskonale nadającym się do tego celu ze względu na zasięg, możliwości trakcyjne, pakowność oraz wygodę.

Niestety, przeciągający się remont śluzy w Bydgoszczy powoduje, że nie można pokonać całego szlaku, decydujemy się zatem na start z Łabiszyna, niewielkiej miejscowości na południe od Bydgoszczy, leżącym na początku szlaku Noteci. Załoga popłynie jednak na południe, do Warty, aby powrócić pod prąd Notecią.

Jacht rusza, ja siadam do samochodu. Pierwszy etap to Pakość, niewielka miejscowość obok Inowrocławia. Jacht dotarł tu bez problemów, ja także nie napotkałem przeszkód. Samochód pewnie trzyma się drogi, pozycja kierowcy jest bardzo wygodna, a widoczność z fotela jest imponująca.

W Pakości załoga ma tylko krótki postój, pora ruszać dalej. Jedziemy do Kruszwicy, miasta historycznego i pięknie położonego na przesmyku pomiędzy dwoma jeziorami. Przystań obok mostu jest głośna, ale wygodna i oferuje załodze wszystko, co najbardziej w rejsie potrzebne.

Kolejnym celem jest Ślesin, niewielka miejscowość wypoczynkowa obok Konina. Szkoda, że nie mogłem pojechać wzdłuż jeziora Gopło, musiałem nadłożyć nieco drogi, ale nie żałuję. Trasa wiodła wzniesieniami, widoki były malownicze, a ruch niewielki.

Citan w pełnej krasie

Teraz Pątnów, znany bardziej z elektrowni niż żeglarstwa, ale ten akwen oferuje wiele także wodniakom. Na drogach wokół Konina jest spory ruch, ale nasz samochód spisuje się na razie bez zastrzeżeń. Miejsce kierowcy jest wygodne, wszystkie przyciski intuicyjne, nieco kłopotów sprawia na początku przestawienie się na automatyczną skrzynię biegów, ale każdy kierowca szybko doceni jej zalety w korkach. Nie trzeba machać drążkiem zmiany biegów, robi to za mnie skrzynia, biegi wchodzą sprawnie i bez zwłoki, jednym słowem niezwykle ułatwia to zadanie kierującemu. Kiedy wjeżdżamy do Konina w oczy kierowcy rzuca się kolejna zaleta samochodu – zwrotność. Nie jest może mistrzem małego promienia skrętu, ale w ruchu ulicznym spisuje się bez zastrzeżeń. Mimo dużej ładowności samochód ma niewielkie rozmiary, co ułatwia manewrowanie w ciasnych ulicach.

Załoga rusza na Wartę ciekawa szlaku i jego atrakcji. Płynie spokojnie trzymając się nurtu, a miejsce spotkania wyznaczone została w Pyzdrach na tamtejszej przystani. Prowadzi do niej nieco kręta droga brukowa, pełna załamań i nierówności, ale zawieszenie naszego Citana sprawnie pokonuje doły nie obniżając przesadnie komfortu kierowcy. Sama przystań ma kilka lat, ale oferuje niewiele. Miejsce pod wiatą, spokojny postój w gęstej od rzęsy wodzie i już. Nie ma informacji o stacji benzynowej, do toalety dość daleko, jednym słowem rozczarowanie. Sadziliśmy, że wzorcem będzie marina w Lądzie, która oferuje dosłownie wszystko na wyciągnięcie ręki, tutaj przezywamy rozczarowanie. Paliwo musimy dowieść samochodem, ale nie stanowi to problemu, ponieważ bagażnik naszego auto jest wystarczająco obszerny. Gumowe wykładziny zabezpieczają podłogę, można także zabezpieczyć bagaże przed przewróceniem. Z Pyzdr ruszamy do Śremu, kolejnego malowniczo położonego miasteczka na szlaku Warty. Tam spotykamy się w obszernej marinie, do której trudno trafić, ale z pomocą przychodzi pokładowy GPS. Duża mapa, donośny dźwięk, nic nie zawodzi, do celu trafiam jak po sznurku. Tutaj załoga robi tylko zakupy, ja ruszam do Rogalina, gdzie oglądam park, ale gdzie nie ma miejsca do cumowania. Spotykamy się zatem w Rogalinku, wsi leżącej poza dawnym majątkiem Raczyńskich. Na trudniejszych nawierzchniach Citan porusza się bez problemów, niestraszny mu bruk czy szutry, dobrze trzyma się drogi, jest łatwy i komfortowy w prowadzeniu. Nie ryzykuję jednak uruchomienia tempomatu, ten sprawdzi się z pewnością na autostradzie. Citan wzniesienia pokonuje z dziecinną wprost łatwością, łatwo redukuje biegi przy hamowaniu, ale szybko i płynnie ponownie się rozpędza.

Kiedy nasz jacht ekspedycyjny dociera do Poznania, już wiem, że nie będzie łatwo. Jazda w zatłoczonym obcym mieście to wyzwanie, ale do mariny trafiam bez kłopotów. Po drodze robię zakupy i dostarczam na pokład paliwo na kolejny etap podróży. Załogę czeka teraz długi przelot aż do Wronek, a po drodze będziemy mogli spotkać się tylko w Obornikach i Zielonogórze. Mimo, że nie ma gwałtownej potrzeby spotkań, jadę na obydwa punkty kontrolne. Chcę obejrzeć nowe inwestycje na szlaku. W Obornikach miejsce biwakowe jest właśnie rozbudowywane, będzie to ciekawe miejsce postojowe, ale teraz trwa tam niwelowanie terenu i budowa jest zaawansowana. Zielonogóra to ukończona przystań z infrastrukturą, ale także daleko z niej do miasta po zakupy spożywcze czy paliwo. Szczególnie ładna jest ta przystań, bardzo rozległy i urozmaicony teren, zaplecze sanitarne, duża wiata, no jednym słowem wygoda i estetyka w jednym. Wronki to jednak rozczarowanie. Miasto ładne z bardzo ciekawymi budynkami z czerwonej cegły, ale w centrum rzucają się w oczy dwie dominanty: Zakład Karny i fabryka AGD Amica. Do portu tradycyjnie daleko i brakuje informacji na temat możliwości zakupu paliwa czy choćby zamówienia taksówki. Musimy jednak tutaj zabrać na pokład paliwo, bo kolejny etap rejsu prowadzi doliną Warty, przez park narodowy, gdzie nie można swobodnie dojechać samochodem z zapasami. Załoga płynie malowniczą rzeką wśród lasu, ja nadkładam drogi, aby dojechać do Międzychodu, kolejnego punktu zbiórki. Mijane okolice Sierakowa to prawdziwe zagłębie wypoczynkowe, dziesiątki domków letniskowych, ośrodki wczasowe, widać, że teren atrakcyjny przyciąga mieszczuchów żadnych kontaktu z naturą. Na pustej drodze pozwalam swojemu Citanowi rozpędzić się nieco więcej. Do około 100 km/godzinę auto jedzie znakomicie, słychać tylko szum opon, przy większych prędkościach daje się we znaki opór powietrza, a pokładowy komputer pokazuje wzrost spalania. Niewielki silnik benzynowy o pojemności zaledwie 1,2 litra wspomagany jest turbiną. Całość daje ciekawy efekt, nie mam wrażenia, że mojemu pojazdowi brakuje mocy, jest sprawny i wystarczająco zrywny nawet przy wyższych prędkościach i obrotach. Nie jest to samochód super ekonomiczny jeśli chodzi o spalanie, ale też w trudniejszym terenie nie staram się nawet szczególnie walczyć o oszczędności paliwa. Zbiornik 50-litrowy pozwala bez problemów pokonać ponad 600 kilometrów trasy, wystarczająco dużo nawet w dzikim terenie doliny Warty.

W Międzychodzie do portu trafić jest trudno, ale czeka nas ogromna niespodzianka. W starorzeczu zbudowano port z pełną infrastrukturą, tu wreszcie jest wszystko, co wodniakom potrzebne. Oczywiście także i tu nie ma możliwości zatankowania paliwa czy choćby zdobycia numerów taksówek, którymi po to paliwo można pojechać. Są jednak i wygodne i czyste toalety, umywalnie, slip i podłączenia prądu. Samo miasto nie jest jednak przesadnie ciekawe, płyniemy, i jedziemy, więc dalej. Celem jest Skwierzyna, ciekawe miasto, ale trochę chyba niedocenione. Po dotarciu do celu okazuje się jednak, że port leży tuż przy moście, który przechodzi generalny remont, zamiast ukojenia i spokoju załoga otrzymuje klimat wielkiej budowy i tumany kurzu. Szybki postój zakupowy i ruszamy dalej, do Santoka, gdzie Warta łączy się z Notecią. To miejsce szczególnie pięknie położone, warte nadłożenia drogi i wspięcia się na punkt widokowy, z którego połączenie dwóch rzek jest widoczne. Zaskakuje, że Noteć, choć mniejsza, płynie bardziej wartkim nurtem, a jej wody niosą zgoła odmienny kolor wody. Po połączeniu obydwu rzek woda staje się ciemniejsza i wygląda jakby dostojniej. Teraz nasz jacht płynie już po Noteci. Jej nurt jest wartki, a woda czysta. Pierwszy etap to Drezdenko, jesteśmy ciekawi tego miejsca. Aby jednak tam dotrzeć, samochodem trzeba nadłożyć sporo drogi ze względu na rozległą dolinę rzeki poprzecinana mokradłami. Jadę szybko i spokojnie mijam kolejne miejscowości, silnik pracuje miarowo w granicach 2000 obrotów. Na każde dodanie gazu reaguje szybko zmieniając bieg na wyższy bez szarpnięcia. Całość jest dobrze zestrojona, widać solidną robotę. Samochodem docieram przed jachtem, mam trochę czasu na zwiedzanie miasta i zakup paliwa niezbędnego do dalszego etapu rejsu. Przystań w Drezdenku okazuje się dużym portem z wygodnym basenem, ale z zerową infrastrukturą. Nie ma tu praktycznie nic, a gruba warstwa rzęsy na wodzie skutecznie odstrasza od zatrzymania się a dłużej. Ruszamy do Drawska, tam marina Yndzel oferuje wszystko, co wodniakom potrzebne. Załoga dociera już po mnie, mają wszystko gotowe. Budynek mariny jest nowy, starannie przemyślany i zapewnia nam wszystko, czego wodniak na rejsie potrzebuje. Przemiła obsługa informuje o wszystkim, trochę ponarzekaliśmy i nazajutrz jedziemy dalej. Czarnków to kolejny etap rejsu. Załoga płynie Notecią, ja ponownie siadam za kierownicą. Nie ma pośpiechu, dystans nie jest długi. Po drodze zahaczam o Piłę, w której nigdy nie byłem. Miasto jest jednak wyjątkowo mało atrakcyjne, co jest skutkiem zniszczeń wojennych. Czarnków pokazuje ideał ofert dla wodniaków. Schludny port, kompetentna obsługa, czyste sanitariaty, równo przystrzyżona trawa na terenie przystani. Gdybyż tak wszędzie ba szlaku było… Jedynym mankamentem jest ograniczenie postoju dla jednostek o długości do 8,5 metra. Może się czepiam, bo na rzece nie widuje się często większych statków czy barek, ale jednak pewien niedosyt pozostaje. Port nie jest wielki, ale zapewnia maksimum wygód, jest schowany w zatoce i osłonięty od wiatru i zafalowania.

Szkoda nam ruszać dalej, ale terminy gonią. Do Ujścia prowadzi malowniczy szlak wodny, ale samochodowy także odkrywa swoje walory. Liczne wzgórza, zieleń, przestrzeń, klimaty zgoła wakacyjne. Na śluzie spotykamy się na chwilę, aby podać pieczywo utrudzonej załodze, kolejne spotkanie zaplanowaliśmy w Ujściu, gdzie Noteć łączy się z Gwdą. Do miasta przybywamy niemal jednocześnie. Polana trawiasta udaje przystań, brak najpotrzebniejszych urządzeń, ale przemili kajakarze oferują pomoc. Kolejne spotkanie zaplanowano na moście w Osieku. Ponieważ rzeka płynie w rozległej dolinie, konieczne jest nadkładanie drogi. Kilka godzin spędzonych za kierownicą nie jest jednak męczące, regulacja foteli pozwala na dopasowanie go do krzywizn kręgosłupa kierowcy, a schowki rozmieszczone wokół kierowcy pozwalają na rozlokowanie drobiazgów. Miejsce kierowcy jest dobrze zaprojektowane, nie brak tu niczego, a wszystko jest w zasięgu ręki. W Osieku jesteśmy zupełnie sami, może to za sprawą niedzieli. Kilometry pustej przestrzeni robią wrażenie, takich miejsc w Polsce nie ma już zbyt wiele. To już ostatni etap naszej wyprawy, jej zakończenie zaplanowaliśmy w Nakle, gdzie jest wygodny port ze slipem niezbędnym do wyciągnięcia łodzi. Ale nie tylko on przyciąga naszą uwagę. Port oferuje kompleks usług w nowoczesnym budynku, wygodne miejsca postojowe, a skala portu pozwala na wybranie optymalnego miejsca do cumowania, na co bosman patrzy przychylnym okiem. Paradoksalnie to w tym porcie jest najbliżej do stacji benzynowej, my już jednak więcej paliwa do silnika łodzi nie będziemy potrzebowali. Ładujemy sprzęt na przyczepę, i w konwoju dwóch samochodów ruszamy. Szybko jednak zostawiam za sobą wóz z przyczepą, ja mogę pozwolić sobie na szybszą jazdę, umawiamy się w MOP-ie na autostradzie. Na trasie chcę sprawdzić jeszcze jak samochód zachowuje się w szybkiej jeździe. Nie ma problemów z przyspieszaniem, ale powyżej prędkości granicznej wzmaga się Haas wiatru w kabinie. Nie cisnę do oporu pedału gazu, ale przepisowe 140 km/h Citan pokonuje bez trudu, choć we znaki dają się także wysokie obroty silnika.

Podsumowując należy dodać, że załoga wróciła szczęśliwie do domu bogatsza o doświadczenia zebrane na wodzie, ja zaś miałem okazję pojeździć samochodem bardzo ciekawym, doskonale wywiązującym się ze swych zadań i ekonomicznym. Nie jest to pojazd bez wad, ale jego zalety pozostawią dobre wspomnienie.

Posts Carousel