20 lat temu, 9 marca 2004 roku, Jean-Luc van den Heede płynący na jachcie „Adrien” dopłynął do Brestu bijąc wokółziemski rekord żeglugi non-stop ze wschodu na zachód.
Francuski żeglarz uzyskał wynik 122 dni, 14 godzin, 03 minuty, 36 sekund. Do dziś rekord pozostał niepobity i nie widać żeglarzy, chcących zmierzyć się z tym wyzwaniem.
„Adrien” to jacht o ciekawej historii, który jednym rejsem zapisał się w annałach światowego żeglarstwa. Ustanowił żeglarski rekord, który trwa już prawie 20 lat i nic nie wskazuje na to, że ktoś może go tego rekordu pozbawić. Po sukcesie zniknął ze szpalt magazynów żeglarskich, ale po latach powrócił w nowej roli przypominając o swej wyprawie i postaci kapitana, który tego dokonał.
Jednostka jest nierozeralnie związana z postacią francuskiego żeglarza Jean-Luc Van Den Heede, który po sukcesach w regatach samotnych żeglarzy na wokółziemskiej trasie zapragnął kolejnego wyzwania. Samotny rejs non-stop dookoła świata ze wschodu na zachód to w światowym żeglarstwie wyczyn ekstremalny toteż nic dziwnego, że niewielu śmiałków do tej próby podeszło, a zdobywców tego nieformalnego trofeum jest zaledwie kilku. Aby jednak rekord ustanowić, potrzebny jest jacht. Do tego wyczynu musi to być jednostka wyjątkowa. Po dwóch nieudanych próbach na jachcie „Algimous” JLVDH rozpoczął poszukiwania jednostki, która byłaby w stanie sprostać wyzwaniu.
„Adrien” powstawał powoli, ale sponsor chciał rekordu nie na etapie budowy w stoczni, a na wodzie. Prace koncepcyjne powierzono Gillesowi Vatonowi, który dla tego żeglarza zaprojektował wcześniej „Groupe Sofap-Helvim”. Wsparł go Franck de Rivoyre, specjalista od layotu pokładu. Wstępnym założeniem było zbudowanie jachtu aluminiowego, co wynikało zarówno z profilu produkcji sponsora jak też oczekiwań żeglarza. Jean-Luc miał po dwóch nieudanych próbach precyzyjną wizję nowej jednostki i wspólnie z projektantami przełożono ją na język rysunków projektowych. Powstał jacht, który nie przypominał typowej maszyny regatowej, ale który dawał większe gwarancje powodzenia przedsięwzięcia. Długi i wąski kadłub podzielony na niezależne sekcje, niewielka kabina zapewniająca żeglarzowi schronienie w trudnych warunkach, solidny maszt mogący nieść dużą powierzchnię żagli i przewymiarowane olinowanie stałe, aby ów maszt ochronić. Wzmocnione olinowanie zastosowano wskutek nalegań żeglarza, który stracił maszt w poprzedniej próbie i musiał zawracać w połowie drogi. Uwagę zwracał niemal zupełnie płaski pokład i pewien ascetyzm jego wyposażenia. Oczywiście wszystkie liny z masztu poprowadzono do kokpitu, aby nie narażać niepotrzebnie samotnego żeglarza w trudnych warunkach meteorologicznych wód południa. Ciekawostką było, że maszt został wykonany nie we Francji, a w Danii, w firmie Nordic Mast. Założeniem projektantów było osiąganie prędkości do 9 węzłów w żegludze na wiatr, co wydawało się nazbyt optymistyczne, ale rozwiązanie tego dylematu możliwe było dopiero po próbach morskich.
Jacht zbudowano w stoczni Gamelin w zaledwie trzy miesiące, później trwały prace wyposażeniowe. W miarę jak zbliżał się termin próby, rosło zainteresowanie mediów, jednak zespół unikał rozgłosu na tym etapie. Pierwsze próby mortskie pokazały, że jacht jest nieco wolniejszy od teoretycznych założeń, ale poza tym wszystko działa jak w szwajcarskim zegarku. Zdublowane systemy nawigacyjne sprawiały pewne kłopoty, ale rozwiązano ten problem wymieniając całą elektronikę.
Pierwsza próba na wokółziemskiej trasie rozpoczęła się jesienią 2001 roku. Początkowo wszystko szło dobrze, jacht żeglował szybko i cały czas wyprzedzał harmonogram dotychczasowego rekordzisty. Problemy zaczęły się po przejściu Przylądka Horn. Niż za niżem generujące silne sztormy zweryfikowały stan przygotowań jachtu. Solidna konstrukcja wytrzymywała stawiając opór kolejnym nawałnicom, jacht żeglował spokojnie, bez nadmiernych przechyłów i nawet w ekstremalnych warunkach posuwał się do przodu. Kryzys przyszedł 64 dnia podróży, kiedy „Adrien” znajdował się nieopodal Australii wyprzedzając harmonogram dotychczasowego rekordzisty o 18 dni. Prawie 10-tonowy jacht runął z fali hamując swój bieg, co spowodowało, że maszt nie wytrzymał tego obciążenia.
Złamany kikut groził rozbiciem kadłuba, żeglarz przy wietrze o prędkości 40 węzłów poświęcił kilka godzin na odcięcie resztek takielunku obijających się o burtę. Konieczne stało się zawinięcie do najbliższego portu, jakim był Hobart na Tasmanii. To jednak nie był koniec problemów. Żeglarz nie miał pieniędzy ani na nowy na nowy maszt, ani też na transport jachtu statkiem do Francji. Był na antypodach w kłopotliwym położeniu, ale znalazł genialne wyjście. Zbudował maszt ze stalowych ocynkowanych rur do hydrantu. Połączył trzy części, wzmocnił je opaskami, założył solidne olinowanie i wraz z Jean Marie Patierem popłynęli przez południowy Pacyfik, Horn i cały Atlantyk do domu. „Każdego dnia się bałem, czy nasz prowizoryczny takielunek wytrzyma” – wpsominał po latach swój wyczyn. Wytrzymał. 14 tysięcy mil i 77 dni rejsu. Niedługo po przybyciu do Les Sables d’Olonne, Den Heede i jego główni sponsorzy ogłosili plany kolejnej próby bicia rekordu jesienią.
Tym razem jacht przed wyprawą przeszedł solidny remont. Wymieniono kil, który w poprzednim rejsie przysparzał problemów, zainstalowano nowy maszt, wymieniono część elektroniki. Musiało się udać, bo sponsor powoli tracił cierpliwość. Przed startem Jean-Luc żartował, że powinno się udać, bo dobrze zna trasę, przynajmniej do Australii. Ruszył i tym razem nie napotkał żadnych problemów. Jacht był tym razem doskonale przygotowany, nie sprawiał kłopotów, a i pogoda byłę nieco łaskawsza. Nowy takielunek spisywał się bez zastrzeżeń, jacht od początku notował przewagę nad wyczynem Philippe’a Monneta i jego jachtu „UUNET” podczas poprzedniej rekordowj próby.Na Hornie miałl 6 dni przewagi, na południku Hobart już 16, na Atlanty wracał z przewagą ponad trzech tygodni. Dotarł do mety 9 marca 2004 roku uzyskując czas 122 dni, 14 godzin, 3 minuty i 49 sekund.
Po kilkutygodniowym fetowaniu sukcesu jacht wrócił do portu na remont, ale prace przeciągnęły się i do czynnej służby regatowej już nie powrócił. Sponsorowi nie był już potrrzebny, do regat nie pasował, bo był pozaklasowy, jedym ratunkiem dla niego byłaby możliwość podobnego wyczynowego rejsu. Tymczasem jednak żaden śmiałek nie zgłosił się do kolejnego rekordu. Wynik tego zbiegu okoliczności mógł być tylko jeden – postój na kobyłkach w zakamarkach portu w oczekiwaniu na łut szczęścia.
W 2006 roku został kupiony przez żeglarkę Maud Fontenoy i odbył kilka rejsów po półkuli południowej. Bazą była wyspa Reunion, z której przez kilka tygodni jacht wypływał w spokojne korporacyjne rejsy jako „L’Oreal Paris”. To była jednak zaledwie przygrywka oto bowiem mało znana żeglarka rusza w kolejny rejs dookoła globu ze wschodu na zachód. 15 października rozpoczyna się wyprawa, w powodzenie której wierzyło niewielu. Maud opłynęła wszystkie najważniejsze przylądki i powróciła do Reunion. Nie brakowało jednak problemów. Ranna żeglarka na pokładzie, awaria za awarią na pokładzie, Myślała nawet o rezygnacji z próby, wyczyn wsparła jednak marynarka francuska wysyłając do eskortowania jachtu swoją jednostkę co pomogło przełamać kryzys. 14 marca 2007 roku Maud po 151 dniach w morzu kończy rejs w porcie wyjścia. Światowa Rada Rekordów Żeglarskich (WSSRC) nie uznaje jednak tego wyczynu za wokółziemski rejs, bo żeglarka była asystowana przez inną jednostkę, czego nie dopuszcza regulamin, przepłyęła w nim zaledwie 12 tysięcy Mm, a do uznania rejsu dookoła globu potrzebnych było 21.600 plus przejście równika. Tego zabrakło, wyniku nie uznano. Po kilku latach tytuł pierwszeh kobiety w samotnym rejsie non-stop ze wschodu na zachód zdobyła Dee Cafari.
Jacht jednak pozostał w rękach Maud, zmienił nazwę na „Tahia” i reprezentował fundację Maud Fontenoy, która działa na rzecz ochrony ekosystemu morskiego. Jego stałym portem stało się La Rochelle a jacht wypływa w krótkie rejsy z chormi dziećmi wspomagając je w walce z przewlekłymi chorobami. Lokalnie jacht był bardzo znany, ale wkrótce zabrakło środków na jego utrzymanie i ponownie powędrował w kąt portu. Stał tak –nieco zapomniany- ponad 10 lat, ale loś ponownie się do niego uśmiechnął. W kwietniu 2021 roku kupił go Éric Defert, znany z udziału w Route du Rhum w klasie Multi 50. Założył firmę Blue Observer i wraz z 11 współpracownikami zaangażował zasłużoną jednostkę do badawczego programu oceanograficznego. Misją tego przedsięwzięcia są badania oceanograficzne pod żaglami w celu zrozumienia i ochrony oceanów oraz wspólnego rozwijania pełnego szacunku i zrównoważonego wzrostu. Założeniem jest bycie operatorem morskim o niskiej emisji dwutlenku węgla do badań oceanograficznych. Firma Blue Observer proponuje, dzięki wehikułowi pod żaglami, ofertę usług na całym świecie dla wszystkich badań oceanicznych związanych z klimatem. Wybranymi tematami są badania klimatyczne, zrozumienie bioróżnorodności, wiedza, ochrona zasobów. Oferta skierowana jest do placówek naukowych i przemysłowych rozwijających innowacyjne rozwiązania w ekosystemie OceanTech.
Dwumiesięczny remont w Breście sprawił, że jacht odzyskał dawny blask. Teraz jednak zupełnie zmienił swój charakter. Żegluje na nim 6-7 osób, a pod pokładem zainstalowano laboratorium do badania próbek biologicznych. „Blue Observer”, bo tak jacht teraz nazwano, ma stać się ambasadorem badań oceanograficznych.
Podstawowe dane techniczne:
długość całkowita 25,70 m
szerokości całkowita 5,40 m
wyporność 30 ton.
zanurzenie 4,60 m
wysokość masztu 29 m
powierzchnia żagli 600 m²
foto Marek Słodownik (prawa zastrzeżone)