W sierpniu kapitan Henryk Wolski wraz z gronem przyjaciół zrealizował dawno obmyślony plan – Rejs Dezetą na Rugię.
Mógł się on odbyć dzięki Nagrodzie Wiecznie Młodzi im. Aleksandra Doby przyznawanej w podczas Ogólnopolskich Spotkań Podróżników, Żeglarzy i Alpinistów oraz finału Nagrody Kolosy, której laureatem, wiosną tego roku, został właśnie Henryk Wolski, kapitan wyprawy. Więcej informacji znajduje się pod linkiem https://www.gdynia.pl/o-gdyni/nagroda-wiecznie-mlodzi-im-aleksandra-doby,7373/regulamin-nagrody-wiecznie-mlodzi-i-formularz-zgloszeniowy,490920
Dziś o spaniu na jachcie bezkabinowym.
Dezeta nie zapewnia wygód w tym względzie, a 7-osobowa załoga gdzieś spać musiała, ponieważ nie planowaliśmy żeglowania w porze nocnej. Podczas naszego rejsu stosowaliśmy dwa rozwiązania. W pierwszym etapie załoga rozbijała namioty w portach, w których nocowaliśmy. Już przed wyprawą nawiązaliśmy kontakty w szefami marin, w których potencjalnie mogliśmy się zatrzymać. Z góry wykluczyliśmy te porty, w których nie było możliwości rozbicia namiotów, z różnych nota bene powodów. Jeśli odmówiono, skreślaliśmy port z listy i szukaliśmy dalej. Takich przypadków było jednak niewiele, zazwyczaj porty po niemieckiej stronie Zalewu Szczecińskiego i na Rugii nie odmawiały, miały stosowne miejsce w postaci trawników w pobliżu kei i tam pozwalano się rozbijać.
W drugim etapie naszej wyprawy nie rozbijaliśmy namiotów zewnętrznych, spaliśmy natomiast pod namiotem rozpinanym nad całą Dezetą, który chronił nas przed deszczem, wiatrem i spojrzeniami zbyt ciekawskich żeglarzy. Namiot pozwalał na komunikację w porcie, zapewniał wygodne bytowanie, a jego rozmiary pozwalały na zorganizowanie spania dla całej załogi. Aby było to możliwe, konieczne było rozkładanie specjalnych płyt na ławkach, dzięki czemu spaliśmy na dwóch poziomach. Górny zapewniał więcej wygody i więcej miejsca na podręczne drobiazgi, dolny także miał swoich zwolenników, bo choć nieco trudno było się wcisnąć pod ławki to gwarantował zaciszność. Niebagatelną zaletą spania na dole było także większe zabezpieczenie przed deszczem; zanim dotarł tam deszcz, ci z góry brali na siebie jego pierwszą falę. A podczas rejsu przeżyliśmy prawdziwą nawałnicę, po której większość załogi miała przemoczone śpiwory. Większość, czyli „spacze” z górnych kondygnacji. Kolejną noc kilka osób spędziła w portowej suszarni dzięki życzliwości bosmana portu.
Podkreślić należy dużą życzliwość wszystkich operatorów i bosmanów, interesowali się nami, wypytywali o trasę i motywację żeglowania na takiej łodzi, podpowiadali rozwiązania. Zdarzyło się także, że jeden z żeglarzy niemieckich, kiedy dowiedział się, że potrzebujemy uzupełnić zapas paliwa, zostawił swoją rodzinę pod namiotem i pojechał z naszym człowiekiem do pobliskiego miasta.
Życzliwości niemieckich gospodarzy doświadczaliśmy częściej, z dużą sympatią traktowano nas podczas całego pobytu przyglądając się nam ukradkiem. Oto bowiem bardzo starsi panowie przypływają jachtem bez kabiny do mariny, rozbijają namioty lub rozkładają namiot na łodzi, a następnie wyciągają kuchenkę i zaplecze kambuzowe na keję i przygotowują kolację. Dla ludzi na wypasionych jachtach byliśmy swego rodzaju atrakcją, a wielu starszych żeglarzy zagadywało nas nawiązując do swoich żeglarskich doświadczeń sprzed lat.
Podsumowując należy stwierdzić, że nasz jacht choć nie gwarantował przesadnych wygód, to jednak wszyscy przetrwali, spało się wygodnie , na ogół „na sucho” i nikt nie narzekał. Po rejsie chyba jednak każdy wrócił do swego domowego łóżka.
fot. Marek Słodownik
Więcej o rejsie: