Dezetą na Rugię

Dezetą na Rugię

Prezentujemy dziś relację skippera rejsu Dezetą na Rugię i Bornholm, Michała Jósewicza.

    W ekspedycji wzięli udział żeglarze w sile wieku, powyżej 70 lat, ale pokazali, że nie wiek jest problemem, ale brak chęci i inicjatywy. Za tę wyprawę Michał Jósewicz został uhonorowany Wyróżnieniem Nagrody Kolosy. W lipcu popłynęliśmy ze Szczecina na Rugię i na Bornholm. Niby nic wielkiego, rejs, jakich co roku są organizowane dziesiątki jeśli nie setki. My jednak popłynęliśmy Dezetą, a średnia wieku naszej załogi wynosiła dokładnie 66 lat. Nasz jacht, Sum, na co dzień wykorzystywany jest do szkolenia i krótkich rejsów. Dla nas na dwa tygodnie stał się domem.  

     Była to już trzecia wyprawa tego jachtu po Bałtyku o charakterze wyprawy dla seniorów „60+”. W poprzednich płynęliśmy nią dookoła Bornholmu i do Kopenhagi, teraz, za namową Andrzeja Piotrowskiego, doktora geologii i historyka-hobbysty, wybraliśmy rejs wodami Rugii.

     Zakupy prowiantu i przygotowania do rejsu zajęły nam kilka dni. W dniu wypłynięcia całe wyposażenie na rejs – kuchenne z prowiantem, hotelowe, elektryczne, nawigacyjne, benzyna i prywatne rzeczy siedmiu osób musieliśmy upchnąć na jachcie.

     Podczas rejsu spotykaliśmy się z życzliwością i sympatią napotkanych żeglarzy, czasami z dużym zdziwieniem, że „czymś takim” w ogóle można pływać po morzu. Brak pokładu czynił nasz jacht rozpoznawalnym przez brać żeglarską. Żeglując korzystaliśmy przede wszystkim z normalnych map morskich, ale dzięki Andrzejowi posługiwaliśmy się nazewnictwem miejscowości i akwenów wg księdza Stanisława Kozierowskiego (żyjącego w latach 1874-1949 autora „Atlasu nazw Słowiańszczyzny Zachodniej”).  Ważnym elementem codzienności było śledzenie prognoz pogody – przecież od pogody zależało nasze bezpieczeństwo. Nie mogliśmy pozwolić sobie na pływanie w warunkach ekstremalnych. Między innymi dlatego zdecydowaliśmy się na szybki powrót z Bornholmu – aby uciec przed zapowiadanymi burzami na Bałtyku.

     Przez kilka pierwszych dni rejsu pogoda była sprzyjająca. W dzień kilka godzin żeglowaliśmy, wieczorem w marinie jedliśmy solidny obiad gotowany na butli gazowej i przygotowywaliśmy się do spania. Trzeba było rozpiąć namiot na łodzi (na gaflach pomiędzy masztami) i drugi na trawie, wyjąć i napompować materace, wyjąć i rozłożyć koce i śpiwory. Było to dla nas naturalne i oczywiste, jednak przysparzało zmęczenia po trudzie całodziennej żeglugi i siedzenia na twardych ławkach. Po założeniu cum w marinie każdy członek załogi zajmował się czynnościami do niego przypisanymi, więc po kilku chwilach na jachcie był prąd, namioty rozpięte, posiłek i miejsce do jego spożycia – przygotowywane, postój opłacony u hafenmajstra, wiedzieliśmy, gdzie znajdują się sanitariaty i sklep.

Wreszcie wypływamy

     Pierwszego dnia nocujemy w Stepnicy. Krótki odcinek 18 mil pokonujemy w kilka godzin – musimy przyzwyczajać się do warunków jachtowych – niewygody, twarde ławki, trochę kiwa. Następny etap prowadzi przez Zalew część polską i niemiecką do Wkryujścia (Ueckermunde). Trzeciego dnia pogoda jest bezwietrzna, wychodzimy z portu i gonimy „co koń wyskoczy”(silnik 4KM) na otwarcie mostu w Zecherin. Na otwarcie następnego mostu czekamy w Wołogoszczy (Wolgaście). Oba mosty łączą wyspę Uznam ze stałym lądem. Wieczorem jemy kolację w Pianoujściu (Penemunde), miejscowości znanej z historii II wojny światowej. Teraz jest tu muzeum kosmonautyki, Niemcy przypisują sobie podbój księżyca przez rakiety Apollo, których pierwowzorem były złowieszcze V1 i V2.

     Z Penemunde wypływamy na Morze Rańskie (Greifswalder Boden). Kurs prowadzi do portu Lauterbach na południowym brzegu Rugii. W Lauterbach jest końcowa stacja linii kolejowej do Podbórza (Putbus) i Bergen, obsługiwanej przez pociąg o nazwie Szalony Roland, ciągnięty przez normalny, staroświecki parowóz.

     Następny port to Gryfia (Greifswald), miasto położone 5 km od ujścia rzeki Ryck. Jest to stary, duży ośrodek uniwersytecki z wieloma średniowiecznymi, gotyckimi zabytkami architektury. Znajduje się tam również spora stocznia dokonująca renowacji i rekonstrukcji starych żaglowców. W ujściu rzeki Ryck do Greifswalder Boden leży miejscowość Vick, od wczesnego średniowiecza słowiańska osada rybacka. Atrakcją miejscowości jest zrekonstruowany drewniany zwodzony most, otwierany kilka razy dziennie siłą mięśni dwóch ludzi, kręcących korbami po dwóch stronach mostu.

     Kolejny port – Strzałów (Stralsund). Po drodze przez cieśninę Strzała (Strelasund) spotykamy wiele statków żaglowych różnej wielkości. Po południu stajemy w marinie na wyspie Danholm (Duńska Wyspa), 1,5 km od centrum miasta. Stralsund to miasto zbudowane po 1168 r., po podboju Rugii przez Duńczyków. Miasto na prawie lubeckim lokował słowiański książę Rugii, ale już chrześcijanin – Wisław. Od roku 1370 Stralsund należał do Hanzy. Do rozwoju miasta przyczynili się słowiańscy książęta rugijscy. Zwiedzając – byliśmy pod wrażeniem starej architektury średniowiecznej, której nie przyćmiewa ani nowoczesny budynek oceanarium ani most wysokowodny zbudowany ok. 10 lat temu. W Stralsundzie zatrzymaliśmy się na dłużej, przeznaczając cały dzień na zwiedzanie miasta.

     Kolejny etap: Stralsund – Vitte był na początku trudny ze względu na silny przeciwny wiatr i falę. Rozważaliśmy nawet możliwość powrotu, ale z każdą chwilą wiatr się zmniejszał i pod koniec etapu płynęliśmy już na pełnych żaglach. Wody pomiędzy Hiddensee a Rugią są rozległe, ale bardzo płytkie. Płynie się wąskim farwaterem (o szerokości autostrady). Szlak jest wyjątkowo ruchliwy, jest to swoista parada jachtów idących jeden za drugim w obu kierunkach. W miejscowości Vitte na wyspie Chycina (Hiddensee), po założeniu cum i rozłożeniu obozowiska część załogi wybrała się na wycieczkę.

     Na wyspie nie ma ani jednego samochodu – jedyny środek transportu to rower. Wyspa powstała w ostatnich 5 tys. lat jako efekt jednoczesnej niszczącej i budującej działalności morza. Obecnie jest doskonale wykorzystywana pod względem turystycznym, jej niepowtarzalna rzeźba krajobrazu od prawie 200 lat przyciąga ludzi, bywali tu znani naukowcy, artyści, pisarze i poeci, np. Albert Einstein, malarz Kaspar Dawid Friedrich czy pisarz Gerard Hauptman.

     Odcinek Vitte-Glowe (Głowa) na Rugii dał nam okazję do obserwacji od strony morza przylądka Arkona i pozostałości grodziska słowiańskiego, w którym do 1168 znajdowało się centrum religijne Słowiań (ostatnie w całej Europie). Ten odcinek od pewnego momentu przepływamy na dwóch żaglach ze względu na silny wiatr.

     Z Glowe wypłynęliśmy o świcie w kierunku Bornholmu. Za rufą przez wiele godzin widzieliśmy kredowe klify Arkony i półwyspu Jasmund. Do Ronne na Bornholmie dopłynęliśmy wieczorem, po 15 godzinach żeglugi. W tym miasteczku, stolicy wyspy, spędziliśmy jedną dobę. Jest to już trzecia wizyta dezety „SUM” na Bornholmie. Etap Ronne-Ruden pokonaliśmy nocą przy wyjątkowo sprzyjającym silnym wietrze, najpierw refując grota, a potem go zrzucając. Gwiaździste, księżycowe niebo bardzo ułatwiało nam nawigację.             Na wyspie zjedliśmy późne śniadanie i po dwóch godzinach wypłynęliśmy do Świnoujścia. Odcinek Ronne-Ruden-Świnoujście pokonaliśmy w 24 godziny, przepływając 94 Mm – nasz rekord. W Świnoujściu odpoczywaliśmy cały dzień, ciesząc się z bezpiecznego powrotu do kraju.

     Na każdym etapie żeglugi Andrzej karmił nas wiadomościami geologicznymi i historycznymi dotyczącymi tych terenów. Mieliśmy również „wykłady” w marinach. Naszą ekspedycję podsumował: „Celem wyprawy było m.in. rozpoznanie warunków pływania Słowian i Wikingów, rekonstrukcja pływalności w trakcie zmagań bitewnych na wodach przybrzeżnych Rugii”. Traktowaliśmy to nieco z przymrużeniem oka. W trakcie rejsu Andrzej posługiwał się repliką kompasu Słowian, znalezionego w trakcie wykopalisk w Wolinie. Rozważaliśmy możliwości nawigacji terrestrycznej Słowian. Uutwierdziliśmy się w przekonaniu, że na Bałtyku zachodnim po znacznej części morza można żeglować w odniesieniu do punktów na lądzie.

Pora podsumowań

     Cała załoga była pierwszy raz na tych wodach. Odwiedziliśmy dwa kraje, siedem wysp bałtyckich, trzynaście portów i marin. W czasie 92 godzin żeglugi przepłynęliśmy 370 Mm. Średnia wieku załogi to 66 lat. Rejs można inaczej nazwać „żeglarski obóz wędrowny dla dziadków” (nie tylko z racji wieku, ale też ze względu na posiadane przez większość załogantów wnuczęta).   Za ten rejs Zachodniopomorski Okręgowy Związek Żeglarski przyznał wyróżnienie w konkursie „Szczecińskie rejsy roku 2010”.

Załoga:

Michał Jósewicz – skiper

Stanisław Bolewicz,

Maciej Sawicki,

Krzysztof Marski,

Zygmunt Chorzępa,

Andrzej Piotrowski,

Cezary Pawłowski.

Foto archiwum autora

WodnaPolska
ADMINISTRATOR
PROFILE

Posts Carousel