Wydawnictwo Wielka Litera trochę znienacka wydało książkę o latarniach morskich.
Myliłby się jednak każdy, kto szukać będzie w niej odniesień żeglarskich czy opisów locyjnych. To literacka opowieść o subiektywnie wybranych obiektach, które autora zaciekawiły, skłoniły do poszukiwań materiałów źródłowych i zainspirowały do niezwykłych opowieści. To niezwykła książka, bowiem autor we wstępie podkreśla, że nie jest znawcą morza, mieszkał od zawsze w głębi Półwyspu Iberyjskiego, a mimo to potrafił stworzyć niezwykłą opowieść własnoręcznie zilustrowaną. „W niemożliwej architekturze tych budowli tkwi piękno i dzikość. Być może dzieje się tak, ponieważ wyczuwamy, że konają. Ich blask wygasa, ich ciała kruszeją” – pisze z czułością o latarniach we wstępie zachęcając czytelnika do lektury. A opisując latarnie sięga ku głębszym pokładom wyobraźni. Pisze, że nie jest to wyłącznie książka o morskich latarniach. To także okazja do przyjrzenia się sobie w lustrze kondycji ludzkiej, analizy doświadczenia samotności, uznania zależności od innych w walce o przetrwanie, eksploracji tragedii i chwały. Z każdej opowieści potrafi wydobyć coś istotnego, wartego zastanowienia i zarazem poruszającego czytelnika. Przyznaje, że nie był w żadnej z opisywanych 34 latarni, ale praca nad książką tak go wciągnęła, że niemal cieleśnie odczuwa wichry smagające okna i doświadcza odosobnienia wyłaniającego się zza sztormów i samotności wyzierającej z mgły.
W książce próżno szukać najbardziej znanych żeglarzom latarni, to nie było bowiem celem autora. On posłużył się zupełnie innym kluczem, ale dzięki temu zyskujemy literackie impresje obiektów znanych mało lub wcale. Mamy więc najwyższą w Ukrainie latarnię Adżygol stojącą w obwodzie chersońskim na jeziorze o tej samej nazwie. No właśnie, rzeczywistość każe wątpić, czy owa latarnia jeszcze stoi, a zajmowała 19 miejsce w klasyfikacji najwyższych na świecie tego typu obiektów. Gonzales, niespełna 50-letni pisarz i grafik przybliża czytelnikowi latarnie z różnych kontynentów, miejsc dobrze nam znanych, ale także zupełnie egzotycznych. Być może mankamentem jest pewna zdawkowość opisów, ale wymusza to formuła atlasu. W tej podróży przez świat autor zagląda na Alaskę, ale także na Tasmanię, prześlizguje się po wyspach Pacyfiku, zaprasza nas do Japonii ale także do latarni brytyjskich i francuskich. Zagląda także na Wielkie Jeziora amerykańskie, do latarni Stannard Rock, jedynemu obiektowi na śródlądziu, w której swą misję pomocnika latarnika pełnił 21 lat –rekordowo długo- niejaki Ermen Sormunen. Autor przy tej okazji wspomina, że oprócz niebezpieczeństw, załoga latarni mogła liczyć także na niezwykłe korzyści w postaci rekordowych połowów pstrągów. Który z obiektów odwiedziła Wirginia Wollf, a księga gości z jej wpisem po latach została sprzedana na aukcji za rekordowe 10 tysięcy funtów? Gdzie fale zmierzone komisyjnie osiągnęły rekordową wysokość 24,5 metra? Do której latarni ściąga corocznie ćwierć miliona turystów? Takich ciekawostek książka zawiera znacznie więcej, ale one są smaczkiem opisywanych tutaj historii. Warto poświęcić tej książce uwagę, bo jej lektura to niezwykłe doświadczenie i zarazem duża przyjemność.
Gonzales Macias (tłum.Patryk Gołębiowski), „Światło na krańcach świata – mały atlas latarni morskich” – Wyd. Wielka Litera, Warszawa 2021