Odszedł Andrzej Skrzat, dziś przypominamy jego postać i dorobek zawodowy.
Przywołujemy dziś wywiad z Andrzejem Skrzatem, jakiego udzielił on magazynowi „H2O” w 2010 roku, z okazji jego 65-lecia. Pan Andrzej nie był człowiekiem wylewnym, niechętnie rozmawiał z prasą, wówczas jednak dał się namówić po wielu staraniach ze strony redakcji. Wspomnienia Andrzeja Skrzata można znaleźć pod linkiem: http://wodnapolska.pl/odszedl-andrzej-skrzat-1945-2025/
Żadnym nestorem nie jestem
z Andrzejem Skrzatem rozmawia Marek Słodownik
– Andrzej, w połowie lutego kończysz 65 lat. Czujesz się nestorem?
– Absolutnie nie, cały czas normalnie pracuję i nie myślę o jubileuszach czy fetowaniu mojej osoby. Zazwyczaj jestem tym nieco zakłopotany.
– Ale przed laty tworzyłeś ten rynek…
-Można tak powiedzieć. Było wówczas kilku projektantów, rywalizowaliśmy ze sobą konstrukcjami, każdy z nas chciał być najlepszy, ale poprzez swoje jachty. Była to walka prowadzona fair, dziś z tymi ludźmi pozostaję w przyjaźni. Jurek Pieśniewski, Henryk Jaszczewski, Jacek Centkowski, Adam Orych i jeszcze kilku innych. Z tego to wszytko się urodziło… Wówczas sprzedawaliśmy tylko myśl i papier, dziś wygląda to zupełnie inaczej. Ale stworzona została kultura myślenia i tworzenia, wzbudzone zostało zainteresowanie. Wielu ludzi dłubało coś przy jachtach, uczyło się, to później procentowało. Pamiętam jak przed laty powstawała Sportina 21 w Ostródzie. I nie była to typowa produkcja na zlecenia, ale działalność w oparciu o wniosek racjonalizatorski. Jachty TIR-ami jechały do Niemiec.
– Dlaczego zatem w innych tzw. demoludach nie powstały podobne rynki?
– Ależ tam rynek istnieje, tylko że nie stworzyła się atmosfera wokół żeglarzy. Nasi żeglarze chcieli pracować, poznawać, tworzyć, z tego wzięło się to, co mamy dzisiaj.
– Obserwujesz młodych polskich projektantów. Będzie z nich pociecha?
– Jest bardzo dużo uzdolnionych młodych ludzi, którzy śledzą nowości i projektują bardzo ciekawe jachty.
– Czy młodym jest teraz łatwiej czy trudniej się przebić?
– Zdecydowanie trudniej. Teraz rynek decyduje o wszystkim. Samo zaprojektowanie jachtu to nie wszystko, trzeba jeszcze wdrożyć go do produkcji, a to bywa bardzo kosztowne. Minęły czasu amatorskiej budowy, w wyniku której jacht był krzywy, niedokładnie wykonany, po prostu niedoskonały. Teraz wszystko musi być dopięte na ostatni guzik, to już jest wyższa technologicznie półka. Ja mam to szczęście, że firma, z którą współpracuję, wdrożenie bierze na siebie, młodzi konstruktorzy takiego komfortu nie mają. To wynik kilku zbiegów okoliczności i kilkudziesięciu projektów.
– Ale za tobą przemawia kilkadziesiąt projektów mających duży sukces rynkowy, lata pracy
– Tak, dlatego też uważam, że obecnie młodym konstruktorom jest dużo trudniej sie przebić.
– Czy w pracach młodych ludzi widzisz jakieś swoje rozwiązania, czy nawiązania do twoich projektów?
– Zdarza się, że są jakieś detale, które przypominają moje rozwiązania.
– A ty podglądasz innych?
– Oczywiście, oglądam uważnie jachty, przyglądam się tendencjom, czy jachty mają krągłości czy kanty. Zaryzykowałbym stwierdzenie, że rynek samochodów kształtuje rynek jachtów. Samochody są wszechobecne i one niejako narzucają swoją stylistykę.
– Zdarzyła się próba odwrotna, kiedy to jeden z koreańskich samochodów nawiązywał stylistyką do motorówki, ale nie była to próba szczególnie udana… Uznano go za jeden z najbrzydszych samochodów na rynku
– Tak, pamiętam, ale to jeden z nielicznych przykładów odwrotnego zapożyczenia.
– Ile zrealizowanych projektów masz na swoim koncie?
– Liczyłem niedawno, ponieważ porządkuję swoje materiały. Wszystkich projektów doliczyłem się 98. Ktoś kiedyś podał mi liczę trzydziestu tysięcy egzemplarzy jachtów zbudowanych według moich projektów. To wydaje mi się możliwe, choć jest trudne do policzenia, ponieważ powstało wiele jednostek nierejestrowanych, budowanych na dziko, bez poszanowania praw autorskich. Licencji sprzedałem około czterech tysięcy.
– Czy końcowym etapem porządkowania archiwum będzie opublikowanie zestawu twoich projektów w formie zwartej?
– Na razie o tym nie myślę, jak uskładam więcej, może 150, to się poważnie nad tym zastanowię. Zbieram teraz testy swoich jachtów i materiały z prasy zagranicznej, nazbierała się ich około setka.
– Słyszałem, że za najmniej udany swój projekt uważasz Kaktusa. To prawda?
– Nie, to jacht, którego powstanie było nieco przypadkowe. Jeden z żeglarzy przekonywał mnie, że na pięciu metrach z kawałkiem długości kadłuba nie zmieszczę tego i tamtego. Usiadłem więc do pracy i narysowałem jacht, który miał wszystkie te elementy, których miało w nim nie być. Do dzisiaj pływa kilkanaście tych jednostek i ich właściciele nie pozbywają się ich, co stanowi dobrą dla nich rekomendację.
– Pamiętam, że wiele kontrowersji wzbudzała Róża Wiatrów. Jacht o archaicznej nieco stylistyce.
– To nie do końca tak było. Zaprojektowałem jacht o stylistyce nawiązującej trochę do przeszłości. Powstało kilkanaście tych jednostek, ale tylko jedna w zupełnej zgodzie z projektem. Pozostałe były modyfikowane przez przyszłych użytkowników, a zatem dodawano jakieś kabinki, bukszpryty, bezany. Nie wszyscy zrozumieli, że każdy taki ruch był krokiem wstecz.
– A Aster 700? Jacht kabinowy bez kabiny, z roku bodajże 1981. Dla niego charakterystyczne było podwyższenie burt i płaski pokład. Wyglądał jak morski jacht na śródlądziu.
– Dziś taki jacht nie miałby szans na realizację. Na jednostce tej wielkości musi być bowiem pełna wysokość stania, kabina prysznicowa, toaleta i wszystkie udogodnienia, o jakich wówczas nawet nie marzyliśmy.
– Który okres twojej pracy wspominasz najprzyjemniej?
– Tak szczerze mówiąc to najprzyjemniej wspominam okres mniej więcej do zaprojektowania Tanga.. Nazywam ten okres pracą z fantazji, z duszy, było to projektowanie swobodne. Później było gorzej, ponieważ zaczęło się prawdziwe zawodowstwo ze swymi ograniczeniami, badaniem rynku i wszechobecnym marketingiem.
– Na ile jesteś w stanie się ugiąć przy obronie swego projektu? Gdzie leży granica, poza którą już nie wychodzisz?
– Mówiąc najkrócej, mogę się ugiąć dotąd, aż projekt nie godzi w moje dobre imię.
– Twoje prace słyną z tego, że są dobre, a poza tym są ładne dla oka, niejako piękno i ich harmonijność są wartością dodaną.
– Dobrze to ująłeś, właśnie tak staram się projektować jachty.
– Postrzegany jesteś jako artysta plastyk projektujący jachty. Jak jest w rzeczywistości?
– Skończyłem Technikum Budownictwa Wodnego, studiowałem także na Politechnice Warszawskiej inżynierię wodną. Artystą plastykiem zostałem nieco przez przypadek, ponieważ w tamtych latach zawód projektanta jachtów nie istniał, uważany byłem trochę za niebieskiego ptaka uchylającego się od pracy, a to było wówczas karalne. Pomyślałem więc, że złożę egzamin eksternistyczny przed komisją Ministerstwa Kultury i Sztuki. Przygotowałem swoje prace, prezentację, myślę, że członkowie komisji docenili moją rękę, uznano chyba, że jestem niezłym artystą, należę nawet do związku.
– Ile jachtów rocznie projektujesz?
– Dwa, trzy, w obecnej sytuacji brak jest zleceń, praktycznie tylko jedna firma w Polsce zleca regularnie prace. Kiedyś odmawiałem wielu kontrahentom, dziś jest ich znacznie mniej właśnie z powodu kryzysu.
– Co decyduje, że jacht ma powodzenie na rynku?
– Jacht wchodzący na rynek, musi być trochę inny niż konkurenci. Musi mieć w sobie to coś, może górnolotnie nazywam to duszą, co sprawia, że żeglarz dobrze się w nim czuje. Jeżdżę na różne wystawy i podpatruję ludzi oglądających jachty. Ludzie czasem obchodzą je wokoło i nic z tego nie wynika. A często jest tak, że zatrzymują się przy nich, oglądają, a potem siadają w kokpicie starając się w niego wczuć. Często jest też tak, że po prostu w nim siedzą, nie zaglądają pod blaty, do szafek czy do schowków. Jacht musi mieć w sobie jakąś odmienność, musi wyprzedzać inne jednostki ale nie może być przesadnie nowatorski, bo wówczas zostanie uznany za zbyt awangardowy. Uważam jednak, że na wystawie jachtów sie nie sprzedaje, tam tylko się je ogląda i ocenia na tle konkurencyjnych produktów. Kupuje się je z wody, w wyniku szeptanej reklamy. Każdy jacht tworzy grupę kolegów, którzy jakoś wokół niego się trzymają. Bardzo często to są przyszli użytkownicy.
– Czy twoje projekty z założenia są nieco awangardowe?
– Muszą wyprzedzać swój czas o jakieś dwa lata, nie więcej. Ponadto muszą mieć także jakieś ciekawostki aby pozostawić jakiś ślad w pamięci odbiorcy. Staram się też aby miały w sobie jakieś niespodzianki, które wyróżniają je na tle innych jednostek.
– Czy podobnie było z legendarną już nieco Sportiną 595, która w początku lat osiemdziesiątych dokonała rewolucji w myśleniu a jachtach?
– Podobnie. Prototyp tego jachtu, biały kadłub pomalowany w czarne pasy zebry i nazwany Mustang, nieco szokował. Zarzucano mu dziwną płetwę sterową, obcięty dziób, zbyt obłe kształty i miecz szybrowy trudny do użytkowania na Mazurach. A jednak kiedy wystartował w regatach i ścigało się prawie sto jachtów, to widać było tylko jeden, właśnie Mustanga. Dużo się o tym jachcie mówiło, a taki był cel przed przystąpieniem do pracy projektowej.
– Kiedy twoja Delphia 40 była pokazywana na targach w Łodzi, ustawiały sie do niej kolejki chętnych. Wszyscy chcieli zobaczyć owalny stół w kabinie usytuowany zupełnie inaczej niż to, do czego przywykli.
– No właśnie, zapamiętali ten jacht dzięki pewnym nowinkom.
– Nad czym teraz pracujesz?
– To Delphia 46, ale w innej, zupełnie odmienionej wersji, z decksalonem, taki trochę jacht dla emerytów.
– Jaka jest różnica pomiędzy klientem polskim i zagranicznym?
– Polskiego klienta praktycznie nie ma. Z reguły jednak u nas kupuje się jachty nieco na pokaz, dla sąsiada, żeby mu pokazać. Za granicą klient dobrze wie czego chce i pod kątem swoich ściśle sprecyzowanych oczekiwań wybiera jacht. A polski klient chcący kupić jacht mniejszy, patrzy przede wszystkim na cenę. Wybiera zatem produkt masowy, to trochę tak jak z zakupami w supermarkecie. Trzeba jednak pamiętać, że w Polsce jesteśmy dopiero około pięć lat w okolicach biznesu światowego.. Podkreślam, w okolicach.
– Czy do pracy siadasz gdy masz już konkretny pomysł na jacht czy też jest to żmudne składanie projektu z elementów podczas codziennej pracy?
– Siadam do projektowania, kiedy mam jakiś pomysł. Ale później jest faza obliczeń, dopracowywania detali i różnych szczegółowych rozwiązań. To mniej efektowna faza pracy ale także niezbędna.
– Ile czasu trwa projektowanie jachtu?
– Policzenie wszystkiego dokładnie i opracowanie wyników tych badań to, w przypadku jachtu powyżej 40 stóp około trzy, cztery miesiące żmudnej, codziennej pracy.
– Czy projektowałeś jachty wielokadłubowe?
– Nie, ponieważ uważam, że na takie jednostki nie ma wielkiego zbytu. W wolnych chwilach, których nie mam, szkicuję sobie różne jachty, także wielokadłubowe, ale myślę, że one mają zastosowanie na wybranych akwenach. To wygodne jednostki do kotwicowisk, a z tym różnie bywa. Na Morzu Śródziemnym ich zalety mnie nie przekonują.
– Czy masz marzenia związane z projektowaniem jachtów? Jakieś luksusowe cruisery albo superszybkie regatowe maszyny?
– Pewnie, że mam, ale jestem realistą. Taki projekt nie miałby szans na realizację więc nad tym nie siedzę.
– Współczesne jachty na świecie stają się do siebie coraz bardziej podobne kształtami i rozwiązaniami. Nie inaczej dzieje się w świecie samochodów. Ale są zarazem firmy, które potrafią nawet dziś zaprojektować coś, co już na pierwszy rzut oka różni się od innych. Myślę tu o jachtach Wally czy Swanach.
– Trafne spostrzeżenie, Na tym właśnie polega kunszt projektanta by swą pracą zwrócić na siebie uwagę.
– Na jakim jachcie pływasz prywatnie? Przez lata żeglowałeś na prototypie Tanga 730.
– Ten jacht wciąż istnieje, stoi na kobyłkach w Wierzbie i czeka na mnie. A ja będę pływał na nim kiedy znów zatęsknię do pływania, ale takiego, że na nocleg można udać się do hotelu. To był ostatni z moich jachtów, który nie tylko zaprojektowałem, ale także pracowałem przy wykonaniu kopyta, a później skorupy. Z nim łączy mnie szczególna więź. Na razie pływam na Delphii 26, to jacht podobny do Tanga, ale prawie dwukrotnie cięższy. No i zdecydowanie bardziej komfortowy.
– Andrzej, z okazji twego jubileuszu jeszcze raz wszystkiego najlepszego i dziękuję za rozmowę
– Dziękuję