Już po raz szósty ekipa żeglarzy z Olsztynka zorganizowała rejs Dezetami na Sapinę.
Tradycją stało się, że w czerwcowy weekend zbierają sią tamtejsi żeglarze z Akademii Sportów Wodnych Acatus, którym towarzyszą zaprzyjaźnieni żeglarze z Olsztyna i Warszawy. W tym składzie jeżdżą już od siedmiu lat (jedna edycja została odwołana z powodu pandemii) odkrywać uroki Sapiny, która skutecznie broni się przed naporem żeglarzy zachowując naturalne piękno. Rejs ten, otwierający sezon, został przed laty nazwany „Łapaj Bobera” i tak już zostało.
W tym roku na rejs zaangażowano trzy jachty klasy DZ; dwie z Olsztynka i jedna z ośrodka Oczy Mazur, który dysponuje chyba największą flotyllą tych jachtów w Polsce. Niestety, pierwszy dzień nie należał do udanych, wiało słabo, później nic, trzeba było brać się do wioseł. Załoga „Acatusa” miała silnik, z którego chętnie skorzystała, „Hulaj Dusza” znalazła wsparcie w postaci holu, „Bo Warmia” ciągnęła na wiosłach od połowy Dargina do biwaku na Sapinie.
Nazajutrz znowu wiosła, bo trzeba było dostać się na kolejne jezioro – Pozezdrze. Nie wszyscy garnęli się do wioseł, część załogi wolała rolę pasażerów, ostatecznie jednak udało się dopłynąć do pierwszego jeziora. Tam powiało i można było wrócić do swoich zajęć, czyli postawić żagle.
Szybko przepłynięte jezioro postawiło przed załogami kolejne wyzwanie – odcinek Sapiny z grubą warstwą mułu, którego pokonanie zawsze było trudne. Udało się i spokojnie wiosłując pokonywaliśmy kolejne kilometry szlaku. Z roku na rok droga wodna zarasta trzcinami a warstwa mułu się powiększa. Bywają odcinki, na których praktycznie brakuje już prześwitu i trzeba przedzierać się przez gęste kępy trzcin.
Na ostatnim jeziorze znowu żagle w górę i wracamy do żeglowania. Ostatni odcinek rzeki to już spacerek, tak nam się przynajmniej wydawało. Niestety, w tym roku stan rzeki jest niższy niż w poprzednich latach i pod mostem trzeba było wysiąść z łodzi, aby popłynąć dalej.
Do śluzy docieramy już bez problemów, a następnie wypływamy na Gołdopiwo. Jak co roku, tak i tym razem nie możemy się nadziwić, że na wielkim akwenie nie ma ani jednego żagla. Przybijamy do brzegu w ośrodku w Kruklankach i można zderzyć się z cywilizacją. Natryski, prąd obiad w miejscowej restauracji, to już rytuały rejsów.
Nazajutrz odchodzimy przy silnym dopychającym wietrze, udało się dzięki sprawnemu postawieniu żagli. Pasażerowie z „Hulaj Duszy” przesiedli się na inną łódź, a jej szkieletowa załoga w okrojonym składzie radzi sobie znacznie sprawniej. Na śluzie Przerwanki ponownie jesteśmy sami, sami również płyniemy w dół rzeki.
Wczorajsi kajakarze zniknęli, nowych nie ma, bo wieje silny wiatr. Kolejne odcinki pokonujemy z wiatrem, żegluga jest spokojna i mało uciążliwa. Bez emocji spływamy do mostu, ponownie trzeba wysiąść, aby przepłynąć mieliznę, a kolejne odcinki żeglujemy w pełnych wiatrach z głęboko schowanymi wiosłami. Po minięciu kolejnego mostu stawiamy grotmaszt i żeglujemy na spinakerze w gasnących podmuchach popołudniowego wiatru.
Ponownie obóz na polance przy dawnym drewnianym moście, ognisko, a rano stajemy do walki z ostatnimi kilometrami rzeki. Płynąc z prądem słuchamy opowieści nowego załoganta, który dzieli się nieprawdopodobną liczbą anegdot. Po minięciu mostu w Ogonkach szybkie drugie śniadanie i płyniemy dalej. Wieje równo, stawiamy spinakera, jazda jest imponująca. Mijamy przesmyk na Mamry, okrążamy Upałty i doganiamy resztę stawki pod mostem na Kirsajty.
Teraz ostatni odcinek, już do „Oczu Mazur”. Młody sternik umiejętnie sterując „dociągnął” naszą Dezetę do ośrodka jednym halsem, a prosto z jeziora wchodzimy na żaglach do portu. Wiosła wyciągamy tylko po to, aby zwrócić je bosmanowi. Szybki klar jachtu i po pół godzinie jesteśmy już spakowani. Pożegnanie, podziękowanie za kolejny wspólny rejs i deklaracja, że za rok popłyniemy w tym samym składzie. Bez pasażerów!