Warszawski Klub Wodniaków PTTK od pięciu lat organizuje niezwykłe regaty na warszawskiej Wiśle.
Impreza nazywana Rajd Urzecze ma niebywale oryginalną formułę; oto bowiem biorą w niej udział kajakarze, wioślarze i żeglarze. Ponadto dla żeglarzy wymyślono jeszcze jedną pułapkę. Otóż regaty wygrywa ta załoga, która popłynie najdalej w górę rzeki, ale zdąży wrócić w ściśle wyznaczonym czasie. Spóźnisz się choćby o minutę – ze zwycięstwa nici! Dopuszczone są wszelkiej maści jachty bez podziału na klasy. Dzięki tak szerokiej formule w regatach może wziąć udział każdy, na każdym jachcie i w dowolnej konfiguracji załodze. Okazało się, że w dobie spinania się na zwycięstwo, walki do upadłego, szukania luk w przepisach pomiarowych i przyporządkowaniu na klasy, możliwe jest stosowanie ogólnie zarysowanych zasad, a mimo to chętnych do startu nie brakuje.
Kajakarze i wioślarze ścigają się w formule otwartej według tradycyjnych zasad, choć daleko im do rywalizacji na torze. Po starcie płyną z prądem, robią nawrót na boi, pokonują Wisłę pod prąd i w końcowej fazie spływają z prądem do bazy. -Impreza swą formułą nawiązuje do rywalizacji lat międzywojennych, kiedy wodniacy posiadali bardzo zróżnicowany sprzęt, chcieli rywalizować, ale przede wszystkim spędzić wspólnie czas na wodzie, powiedział przed startem organizator imprezy, Adam Hamerllik, wicekomandor klubu. –Trafiliśmy w dziesiątkę, bo nie mamy kłopotów frekwencyjnych, a humory dopisują wszystkim uczestnikom.
W tym roku Rajd Urzecze miał już czwartą odsłonę (dwa lata temu regaty odwołano z powodu pandemii). Zgłosiło się ponad 70 zawodników na wszystkich wehikułach, a nad całością sprawnie panowała komisja regatowa. Ta zazwyczaj nie ma wiele do roboty, ponieważ jak dotąd nie wpłynął żaden protest. Od pięciu lat! Wspaniała pogoda, słońce i wiatr stanowiły doskonałą oprawę dla rywalizacji. Załogi tryskały humorem, nie brakowało żartów i rywalizacji z przymrużeniem oka.
Nie było łatwo trafić na koniec do portu, gdzie znajdowała się meta regat. W terminie zmieściły się zaledwie dwie z dziesięciu startujących załóg, reszta przekroczyła limit czasowy. Wiatr wiejący z prądem rzeki był przyczyną wielu problemów, ale nie doszło na tym etapie do żadnej awarii. Podczas samej rywalizacji złamał się bom i skrzywił miecz, ale załogom udało się powrócić do portu o własnych siłach.
Po regatach proszony obiad, czyli kiełbaski i inne frykasy z grilla, a potem, kiedy wszyscy podtrzymali już gasnące siły, ceremonia wręczenia nagród. Zwycięzcy otrzymują mosiężne statuetki, pozostali uczestnicy pamiątkowe dyplomy. Po ceremonii kontynuowane są zmagania kulinarne, a imprezowiczom przygrywał w rytmie szant i piosenek żeglarskich artysta z gitarą. W tym roku regaty miały wzbogaconą oprawą ze względu na 65-lecie klubu, które celebrowane jest przez cały rok.
Świetna formuła imprezy, świetna organizacja, doskonała atmosfera – to najkrótszy przepis na udane regaty według żeglarzy z WKW. Jubilatowi natomiast życzymy wielu jeszcze lat działalności.