Dziś druga część materiału opisującego wielki rejs studenckiej załogi dookoła Ameryki Południowej.
Kontrowersje wokół trasy
Trasa rejsu owiana jest swoistą legendą. Nieco światła na tę kwestię rzuca Leszek Kosek: „Na początku lata ustaliliśmy ostatecznie trasę podróży. Początkowo braliśmy pod uwagę trzy warianty trasy: rejs na wyspy Morza Karaibskiego, start w regatach Cape Town – Rio de Janeiro opłyniecie przylądka Horn. Ostatecznie zdobycie Hornu zyskało sobie palmę pierwszeństwa i zaczęliśmy kompletować mapy na tę trasę.”[1] Eugeniusz Moczydłowski wspomniał mimochodem przed rejsem: „… a tymczasem w Polskich Liniach Oceanicznych odbywa się konferencja prasowa, na której Tomek informuje dziennikarzy o planie opłynięcia na „Maciejewiczu” przylądka Horn ze wschodu na zachód.”[2] Kiedy jednak 21 października, 1972 roku jacht wypłynął z Gdyni na wielki rejs, który przeszedł do historii polskiego żeglarstwa. PAP w depeszy informował: „Rozpoczęła się w Gdyni wielka żeglarska wyprawa. Jacht „Konstanty Maciejewicz” ze studencką załogą na pokładzie udaje się na Atlantyk. Trasa prowadzić będzie przez Wyspy Kanaryjskie, archipelag Zielonego Przylądka, Rio de Janeiro, Montevideo, Recife, Morze Karaibskie, do brzegów Florydy, porty Wysp Bahama, wschodnie wybrzeże Kanady, poprzez Atlantyk z powrotem do kraju.”[3] O Hornie ani słowa.
Po postojach w Holtenau, Borkum, Plymouth, Falmouth „Macaj” wyszedł na Atlantyk. Krótkie postoje na Wyspach Kanaryjskich. „Tutaj też zapadają ostateczne decyzje: nie popłyną do Kapsztadu na południowym cyplu Afryki, nie będzie regat do Rio. Popłyną wzdłuż wybrzeży Ameryki Południowej aż do Hornu, spróbują go obejść, a potem kanałami patagońskimi wzdłuż zachodnich wybrzeży wrócą do Kanału Panamskiego.”[4] Stąd żeglarze wyruszyli do Rio, Buenos Aires, Mar del Plata, wreszcie osiągają Puerto Deseado.
Na Horn
Nadchodzi czas żeglugi w „pięćdziesiątkach”. Emocje na pokładzie rosną w miarę zbliżania się do wymarzonego przylądka. Opływają go 26 marca. „…w odległości kilku mil od wyspy Deceit ukazuje się nad jej górami czarny palec. To jest On! Najsłynniejszy z przylądków, surowy egzaminator żeglarzy i statków – Przylądek Nieprzejednany. We mnie wszystko się gotuje. Niewielu oglądało Go z tak bliska! Przechodzimy między skałami Deceit, jak przez bramę Jego królestwa. Pionowa ściana coraz bliżej. Wyciągamy spod koców aparaty, trzaskają migawki, gęby już uśmiechnięte – napięcie powoli ustępuje”[5] Leszek Kosek na kartach książki wspomina: „Siny, spiczasty pagórek wyłania się tam, gdzie go oczekiwano. Na jachcie wybucha radosne podniecenie.”[6] Jerzy Jaszczuk wspomina: „ W odległości 2-3 mil stajemy się powoli „caphornerami”. Następuje szał robienia zdjęć. Najbardziej popularne są portrety a la Chay Blyth. Robimy oczywiście także tradycyjne, grupowe zdjęcie z kołem ratunkowym. O godzinie 1730 trawersujemy przylądek w odległości niecałej mili. Idziemy jak najbliżej, aby tylko ominąć kamienie wystające z wody u stóp wyspy. Locja twierdzi, że Horn nie robi przypisywanego mu zazwyczaj, groźnego wrażenia. Na mnie zrobił!”[7] Po minięciu przylądka chowają się pod osłoną wysp, wieje zbyt mocno.
Zupełnym przypadkiem złożyło się, że w ciągu pięciu tygodni aż trzy polskie jachty opłynęły Horn. 23 lutego dokonał tego Krzysztof Baranowski w samotnym rejsie na „Polonezie”, trzy dni później „Euros” w wyprawie z Valaraiso do Gdyni, a teraz „Macaj”, tyle, że „złą drogą” jak mawiają Anglicy.
Jacht cel osiągnął, rozpoczyna się mozolny powrót do kraju. Płynie wzdłuż Ameryki Południowej, przekracza Kanał Panamski, Colon, archipelag San Blas i Miami. Musnęli Bahamy i ruszyli przez Atlantyk w drogę powrotną. Po miesiącu oceanicznej żeglugi osiągnęli Plymouth, a później dotarli do Cuxhaven. Po przejściu kanału Kilońskiego zostali we czwórkę, kapitan zszedł z pokładu w Holtenau.
Do Gdyni jacht zawinął 14 października, po prawie roku żeglugi, pokonując w tym czasie 23 tysiące mil. Ich rejs w Polsce przyjęto niejednoznacznie. Załoga opłynęła Horn, ale w atmosferze niesubordynacji i z kapitanem, który do kraju nie wrócił. Doroczne nagrody Rejs Roku trafiły jednak w ręce Caphornowców. Pierwszą zdobył Krzysztof Baranowski, drugą Aleksander Kaszowski i Henryk Jaskuła z „Eurosa”, a trzecią przyznano nie kapitanowi, a załodze jachtu „Konstanty Maciejewicz”. Na wiele lat nazwisko kapitana wymazano z historii żeglarstwa. Dziś, po 50 latach od tamtych wydarzeń załoga wraca w chwale odbierając Nagrodę Specjalną Kolosów.
[1] Leszek Kosek, „Ze wschodu na zachód wokół Hornu”, Wyd. Morskie, Gdańsk, str.6.
[2] Eugeniusz Moczydłowski, „Pod żaglami i na cumach”, wyd. KAW, Warszawa, 1979, str. 15.
[3] Aleksander Kaszowski, Zbigniew Urbanyi, „Polskie jachty na oceanach”, Wyd. Morskie, Gdańsk, 1981, str. 483.
[4] tamże, str. 486.
[5] Eugeniusz Moczydłowski, „Pod żaglami i na cumach”, wyd. KAW, Warszawa, 1979, str. 6.
[6] Leszek Kosek, „Ze wschodu na zachód wokół Hornu”, Wyd. Morskie, Gdańsk, str. 149.
[7] Jerzy Jaszczuk, „Ze wschodu na zachód cz. 2”, Żagle i Jachting Motorowy” nr 3/1974, str. 8.