W sierpniu kapitan Henryk Wolski wraz z gronem przyjaciół zrealizował dawno obmyślony plan – Rejs Dezetą na Rugię.
Dezeta to najstarsza klasa jachtów w Polsce. Znana jest każdemu żeglarzowi starszej daty, ponieważ to na jachtach tego typu szkolili się na wyższe stopnie żeglarskie. Do Polski przywędrowała z Niemiec po II wojnie światowej, ale skąd się wzięła w Niemczech? Powstała na początku XX wieku jako jednostka szkoleniowa zaprojektowana dla kadetów Marynarki Wojennej. Kształt jachtu przez lata niemal się nie zmienił, dopiero tworzywa sztuczne spowodowały konieczność modyfikacji. Kielichowy przekrój poprzeczny musiał zostać zmieniony aby skorupę można było wyciągnąć z formy, ponadto także wówczas inaczej rozwiązano wnętrze jachtu podporządkowując je nowej technologii.
W Niemczech stworzono trzy grupy jachtów, które miały zbliżone linie teoretyczne, ale różne wymiary i przeznaczenie. Barkasy, Kutry i Pinassy miały od 8 do 14 metrów długości i 25 do prawie 100 metrów kwadratowych żagli. Ożaglowanie tradycyjne, lugrowe, później ewoluowało w kierunku typowego gafla. Każda z tych grup dzieliła się na 3-4 klasy, a znana nam Dezeta jest kutrem klasy II o oryginalnych wymiarach 8,5 m długości, 2,1 m szerokości i 29,03 m kw. powierzchni żagla. Przeznaczeniem tej klasy było ratownictwo morskie i oczywiście szkolenie szalupowo-żeglarskie, być może stąd bierze się często powtarzana informacja o genezie jachtu jako szalupie morskiej.
Tam klasa ta żywa jest do dziś, nazywana kutter, a żeglarze niemieccy wyróżniają dwa jej typy. Pierwszy z nich to kutter o wymiarach polskiej Dezety, ale taklowany lugrowo, budowany w tradycyjnej technologii drewnianej i wykorzystywany głównie do szkolenia młodzieży oraz wypraw morskich, głównie po wodach Niemiec i Danii. Wiele z nich pływa w Kiloniii, ale nie brak ich także w mniej znanych ośrodkach. Najbliższa stocznia, w której powstają te jachty to Szkoła Rzemiosł Morskich w Travemuende, gdzie w ramach szkolenia co 3 lata buduje się nowy jacht.
Druga odmiana klasy zbliżonej do polskiej Dezety to wchodnioniemiecki kutter, łódź stricte regatowa, krótsza o metr od swej starszej siostry i mająca zgoła odmienne przeznaczenie. W dawnym NRD był to jacht regatowy, powstawał z tą myślą i regatom została podporządkowana zarówno konstrukcja jak też zmniejszona do sześciu liczba załogi. Niemcy traktują go jak jacht typowo regatowy stosując wszelkiego rodzaju „bajery” ułatwiające żeglugę i poprawiające jego sprawność. Nie dziwią więc rolery foka czy 22-metrowe spinakery, kabestany, a nawet wózki grota (tam wyposażonego w bom) czy bezana. Za zachodnią granica jest to bardzo popularna klasa, w samym tylko okręgu meklemburskim klasyfikowanych na listach rankingowych jest 165 jachtów regularnie biorących udział w cyklicznych regatach.
Jak wspomniano wcześniej, w Polsce rozkwit Dezet przypadał na przełom lat czterdziestych i pięćdziesiątych. Wówczas to produkowano je seryjnie w Szczecinie i można z dużym prawdopodobieństwem założyć, że na podstawie planów i materiałów pozyskanych podczas wojny. Pierwsza konstrukcja nawiązująca do znanej dziś Dezety powstała jednak w 1931 w Warsztatach Portowych Marynarki Wojennej w Gdyni ubiegłego wieku i znacznie od swej niemieckiej siostry się różniła. Zbudowano kilkanaście łodzi przeznaczonych do szkolenia marynarzy w odradzającej się formacji, stanowiły one również element wyposażenia jednostek bojowych marynarki. Wykonano je w technologii diagonalnej z warstwą grubego płótna pomiędzy obłogami. Charakterystycznym jej elementem był takielunek, szkuner lugrowy bez sztaksla, fokmaszt znajdował się niemal na dziobie, a obydwa maszty były odchylone w kierunku rufy. Jacht tej klasy nie miał również skrzyni mieczowej, co dzisiaj trudno sobie wyobrazić. Ostatni egzemplarz takiej łodzi dożywa dzisiaj swoich dni pod gołym niebem w jednym z giżyckich portów.
Po wojnie budowano jachty drewniane, ale o konstrukcji znanej do dziś. W roku 1953 w Giżycku rozegrano regaty, w których wystartowało 50 jachtów, a w konkurencjach obronnych rywalizowali na nich żeglarze reprezentujący poszczególne województwa. Jeszcze w latach powojennych na wodach polskich bardzo popularne były również barkasy, jachty o podobnej konstrukcji i liniach teoretycznych, o długości około 14 m i powierzchni żagla 100 m2, taklowane jako kecz lugrowy, wykorzystywane powszechnie w szkoleniu żeglarskim i obronnym.
W miarę jak jachty zużywały się zmniejszała się flota polskich Dezet, pewne ożywienie przyniosło jednak przestawienie się szczecińskiej Stoczni im. Teligi na produkcję jachtów z tworzyw sztucznych. Od końca lat siedemdziesiątych do roku 1988 w stoczni produkowano seryjnie jachty tego typu, ale dziś trudno o rzetelną liczbę wyprodukowanych jednostek, ponieważ nie zachowały się dokumenty, a pamięć byłych pracowników zakładu jest zawodna. Szczecińskie Dezety łatwo poznać; mają solidną budowę, grube poszycie, a na wręgach umieszczone są tradycyjne gretingi pokrywające głęboką zęzę. Drewniane maszty i ster z tworzyw dopełniają całości.
Później za produkcję wzięło się kilka zakładów, z których największe rynkowe sukcesy miały Chojnice i Piotrków. Przez lata wyprodukowano kilkadziesiąt jednostek, z których sporo żegluje po dziś dzień. A dziś praktycznie monopolistą jest Janmor z Głowna pod Łodzią, który według opinii Andrzeja Janowskiego, właściciela firmy, produkuje kilka, kilkanaście skorup rocznie. Różnią się one od szczecińskich konstrukcją, ale ponieważ jest ich coraz więcej, to one właśnie narzucają swój wizerunek klasie. Mają cieńsze burty, są lżejsze o około 250 – 300 kg, składają się z dwóch skorup, po złączeniu których otrzymujemy jacht zdolny do żeglugi. Oczywiście konieczne jest dobalastowanie, wypełnienie komór pianką, wzmocnienie ławkami, ale jest to jacht łatwy do szybkiego wykończenia. Grotmaszt nie jest mocowany w opętniku, ale stoi na for decku, inaczej też rozwiązane jest olinowanie. Nie ma praktycznie zęzy więc jego zdolność do żeglugi turystycznej jest znacznie mniejsza, jest jednak jednostką znacznie szybszą od szczecińskiej siostry. Na kanwie tych kadłubów powstają wciąż nowe jachty, co roku przybywa ich kilka w różnych rejonach Polski.
Osobnym rozdziałem są jachty budowane samodzielnie przez armatorów. Na ogół bywało to tak, że wysłużony jacht zamieniano w kopyto i budowano kolejny egzemplarz. Tak powstała słynna Romeya 2 warszawskiego SKŻ-u, tą drogą poszli harcerze z Poznania. Warszawski HOW zbudował formę, na której powstało kilka znanych jachtów, których wspólnym mianownikiem jest charakterystyczna kabinka w miejsce fordecku.
Co czeka Dezety w przyszłości? Po decyzji PZŻ wykluczającą tę klasę z egzaminowania na sternika z dnia na dzień jachty te straciły rację bytu. Szacuje się, że w Polsce żegluje zaledwie około150 jachtów tej klasy, ale już ich nie ubywa. Na swój sposób nawet wracają do łask, a szansę dla tych wieloosobowych jachtów dostrzegli właściciele firm szkoleniowych, na jednego instruktora przypada bowiem aż dwunastu kursantów.
Rewitalizacja klasy stała się faktem, akcja „Ratujmy Dezety” przyniosła efekt w postaci odrestaurowania wielu zapomnianych kadłubów i przywróceniu do żeglowania wielu jachtów, skazanych uprzednio na zagładę. O stare kadłuby jest dziś w Polsce bardzo trudno, większość z nich jest albo a trakcie odbudowy, albo też „zaklepana” do remontu. Co ciekawe, często ich nowymi armatorami są nie kluby czy stowarzyszenia, ale osoby prywatne. Tak właśnie odżywa jacht z Olsztyna, słynny niemiecki kadłub przez lata stojący na nabrzeżu w Jastarni czy kilka jednostek z rejonu Zalewu Szczecińskiego. Ostatnio polską Dezetę zakupiono nieopodal Monachium i powróciła na nasze wody po kilku latach spędzonych na wygnaniu. Wszystko to sprawia, że klasa została ocalona dla następnych pokoleń, a ich liczba powoli rośnie już nie dzięki działaniom grupki zapaleńców, ale wskutek zwiększonego zainteresowania tradycyjnymi formami żeglowania.