Co roku w czerwcu żeglarze rozsiani po kilku miastach w Polsce skrzykują się, aby wspólnie pożeglować Dezetami po Sapinie, uroczej rzece położonej nieco na uboczu głównego szlaku żeglarskiego na mazurskich jeziorach.
Jak zawsze, szef Stowarzyszenia Akademia Sportów Wodnych Acatus z Olsztynka, Krzysztof Suwiński, zebrał towarzystwo miłośników tej rzeki i żeglowania na Dezetach i zorganizował wyprawę, która wrosła już w mazurski pejzaż. W tym roku z ośrodka Oczy Mazur w Giżycku wyruszyło aż 6 łodzi, a na pokładach znalazło się ponad 60 osób, z których wielu ruszało na tę trasę po raz pierwszy. Dwie łodzie przyjechały z Olsztynka, jedna z Olsztyna, jedna przypłynęła z Rynu, a dwie wyczarterowano z ośrodka Oczy Mazur. Żeglarzy przyciągnęła ich magia żeglowania z dala od zgiełku szlaku mazurskiego, w otoczeniu jeszcze dzikiej przyrody, a przyjechali ciekawi opowieści stałych bywalców imprezy, która w tym sezonie miała już siódmą odsłonę.
Żegluga po Sapinie jest wymagająca, to wprawdzie szlak o długości zaledwie około 30 kilometrów, ale odcinki rzeki przedzielone są niewielkimi jeziorami. Sprawia to kłopot polegający na częstym stawianiu masztów, zmianie rytmu pływania, także konieczności zaprezentowania tężyzny fizycznej. Na rzece trudno jest płynąc na żaglach bo przeszkadzają liczne meandry, niskie konary, brak wiatru, płycizny wymagające uwagi, jednym słowem wszystko to składa się na obraz żeglugi niełatwej, ale dającej niezwykłą satysfakcję. Przy wyjściu na jeziora konieczne jest sprawne postawienie żagli, aby jachtu nie zepchnęło w trzciny, załogi bowiem przestrzegają zasad żeglugi zgodnie nie tylko z przepisami, ale także żeglarską etykietą.
Tegoroczna edycja upłynęła pod znakiem bardzo zmiennych warunków. Na początku nie wiało prawie nic, część załóg podparła się więc holem za jachtem, na którym był silnik przyczepny. Kiedy załogi dotarły na Mamry, nieco dmuchnęło, co pozwoliło postawić żagle i o własnych siłach ruszyć w kierunku Ogonek. Następne jezioro, Święcajty, przywitały żeglarzy bardzo silnym wiatrem, co zmusiło załogi do zredukowania żagli i mozolnego halsowania do ujścia Sapiny. Padało, wiało, woda lała się do środka nie tylko przez skrzynię mieczową, ale także przez burty. Mniej uważne załogi przyjęły falę na pokład, która poczyniła pewne spustoszenie, ale wszyscy dotarli do celu, jakim był most w Ogonkach. Teraz szybki przeskok na kolejne jezioro i jachty zanurzyły się w lesie żeglując przez pierwszy odcinek Sapiny. Biwak -jak co roku- na wielkiej polanie nieopodal nieistniejącego już mostu, w tym roku zgromadził prawdziwe miasteczko namiotowe.
Nazajutrz załogi po sprawnym sklarowaniu ruszyły w górę rzeki. Wiosłowanie pod prąd i wiatr nie było łatwe, ale dla większości uczestników wyprawy to nic zaskakującego. Niestety, w tym roku aura okazała się ponownie niełaskawa, wiatr zniknął, a wraz z nim nadzieje na żeglowanie przez ostatnie jeziora na szlaku. W tej sytuacji pozostałe uporczywe wiosłowanie aż do śluzy Przerwanki i liczenie na wiatr na Jeziorze Gołdopiwo. Niestety, i tu wiatru już nie było, konieczne stało się wiosłowania aż do Kruklanek. Tam w ośrodku biwak i korzystanie ze zdobyczy cywilizacji; natryski, gorąca woda, ładowanie baterii do telefonów i aparatów i wyjście na obiad, który można było zjeść w miejscowej restauracji.
Kolejny dzień to prawdziwa rekreacja; wyjście na wodę dopiero o 1100, żegluga z wiatrem i prądem. Na Gołdopiwie żagle stanęły na wszystkich łódkach, na kilku spinakery i genakery, skok do śluzy zajął niespełna godzinę. Późniejsza żegluga z prądem to już poezja, lekkie ruchy wiosłem, aby łódka zachowała sterowność, ale generalnie żegluga mało dokuczliwa, Na jeziorach znowu żagle idą w górę, część załóg stawia wszystkie żagle, załoga „Hulaj Duszy” tylko spinakera. Załogi wielopokoleniowe decydują się na odwiedzenie kąpieliska w Pozezdrzu, inni płyną bezpośrednio na biwak obok starego mostu. Na miejscu ognisko, żeglarskie opowieści, wspominki i przekomarzania – jak zwykle w takich okolicznościach. Flotylla zmniejszyła się o jedną łódź, ponieważ załoga „Mikołaja” musiała odprowadzić jacht aż do Rynu i nie mogli płynąć ze wszystkimi z uwagi na duży dystans do portu macierzystego.
Niedziela przyniosła nocny deszcz i brak wiatru. Załoga „Rekina” ruszyła wcześniej, bo część z żeglarzy miała przed sobą drogę do Krakowa, pozostali zbierali się powoli do drogi. Szybko wszyscy spływają do ujścia rzeki, stawiają żagle, ale Święcajty ponownie w tym roku okazały się trudne do pokonania. Po dwóch godzinach prób żeglowania, składamy broń i formujemy zgrabny hol. Kiedy jednak na Mamrach silnik odmawia posłuszeństwa, jedna z załóg zostawia pozostałych z kłopotem i odpływa na wiosłach w kierunku Giżycka budząc niemiłe zaskoczenie pozostałych żeglarzy. Dzięki interwencji inżyniera z „Hulaj Duszy” udało się motor uruchomić i hol ruszył pod most na Kirsajtach. Niepewność końcowego rezultatu towarzysząca pracy przy silniku była chyba najsilniejszą emocją tego rejsu, wiele par oczu wpatrzonych było w Marka, który zmagał się z oporną materią, ale sukces osiągnął przy aplauzie załóg towarzyszących pechowcom z „Luca Mediki”. Można ruszać dalej!
Na Darginie powiało, wszyscy ponownie popłynęli na żaglach, ponownie spinakery poszły w górę. Żeglowanie w pełnym bajdewindzie na spinakerze czy genakerze wymagało uwagi, ale kiedy wiatr zmienił nieco kierunek, zaczęła się prawdziwa jazda. „Bo Warmia” znakomicie radziła sobie bez dodatkowych żagli, dotrzymywała kroku czołówce flotylli, „Luca Medica” żeglowała nieco z tyłu. Formująca się za rufami jachtów burza budziła niepokój, ale zarazem dawała nadzieję na silniejszy wiatr. Koło Dębowej Górki zaczęło się! Szkwał był tak silny, że jachtami aż zakołysało. Gromkie komendy rzucane na pokładzie „Acatusa” były słyszalne kilkaset metrów dalej, a załoga próbowała ujarzmić niesfornego genakera. Dzięki żaglom o powierzchni 60 metrów kwadratowych wysunęła się na pierwsze miejsce, ale załoga „Hulaj Duszy” nie zamierzała odpuszczać, mniejsze o jedną trzecią żagle nie mogły być usprawiedliwieniem. Tutaj żeglowano ze spokojem, każdy widział, co do niego należy, a komendy podawano niemal półgłosem. Już w pierwszym szkwale zrzucono spinakera, ale mimo to prędkość nie zmalała. Dłuższy czas jachty żeglowały bardzo blisko siebie co przy dużej prędkości czyniło żeglugę bardzo widowiskową. Kiedy jednak „Acatus” schował się za cypel, aby zrzucić genakera, było jasne, który jacht zamelduje się jako pierwszy w główkach portu. Corocznej tradycji stało się zadość, „Hula Dusza” zacumowała jako pierwsza, a po wiosła załoga sięgnęła dopiero wówczas, gdy trzeba było zanieść je do hangaru.
Szybki klar na łodziach, ciepłe pożegnanie i – w drogę. Następny rejs już za rok.
fot. Marek Słodownik
Relacje z poprzednich edycji Łapaj Bobera:
2018 rok http://wodnapolska.pl/w-pogoni-za-bobrami/
2021 rok http://wodnapolska.pl/czwarte-lapanie-bobera-na-sapinie/