Dezeta to najstarsza klasa jachtów w Polsce. Znana jest każdemu żeglarzowi starszej daty, ponieważ to na jachtach tego typu szkolili się na wyższe stopnie żeglarskie. Do Polski przywędrowała z Niemiec po II wojnie światowej, ale skąd się wzięła w Niemczech?
Powstała na początku XX wieku jako jednostka szkoleniowa zaprojektowana dla kadetów Marynarki Wojennej. Taki dogmat zna wielu polskich żeglarzy, wiadomo jednak, że jej geneza sięga wieku XIX. Kształt jachtu przez lata niemal się nie zmienił, dopiero tworzywa sztuczne spowodowały konieczność modyfikacji wiekowej konstrukcji. Kielichowy przekrój poprzeczny musiał zostać zmieniony aby skorupę można było wyciągnąć z formy, ponadto także wówczas inaczej rozwiązano wnętrze jachtu podporządkowując je nowej technologii.
Trochę techniki i historii
W Niemczech stworzono trzy grupy jachtów, które miały zbliżone linie teoretyczne, ale różne wymiary i przeznaczenie. Barkasy, Kutry i Pinassy miały od 8 do 14 metrów długości i 25 do ponad 90 metrów kwadratowych żagli. Ożaglowanie tradycyjne, lugrowe, później ewoluowało w kierunku typowego gafla.
Każda z tych grup dzieliła się na 3-4 klasy, a znana nam Dezeta jest kutrem klasy II o oryginalnych wymiarach 8,5 m długości, 2,1 m szerokości i 29,03 m kw. powierzchni żagla. Przeznaczeniem tej klasy było ratownictwo morskie i oczywiście szkolenie szalupowo-żeglarskie, być może stąd bierze się często powtarzana informacja o genezie jachtu jako szalupie morskiej. Historia tej łodzi jest nieco skomplikowana, ale z pewnością warta poznania. Niemieckie władze duży nacisk kładły na morskie szkolenie kadetów stąd konieczne było stworzenie dużej floty tych jednostek. Organizowano obozy szkoleniowe, podczas których młode pokolenie wdrażano w arkana żeglugi morskiej. Łodzią zainteresowały się również kluby żeglarskie, głównie z okolic Hamburga, które doceniały walory nautyczne konstrukcji oraz możliwość zabrania na pokład 12 ludzi. Intensywnie żeglowano w rejonie ujścia Łaby, a z roku na rok jachtów przybywało. Po dziś dzień odmiana tych łodzi wykorzystywana jest do szkolenia marynarzy, wiele tych jachtów żegluje w bazach Bundesmarine, a najważniejsze regaty dla nich to doroczny Kieler Woche, podczas których ściga się nawet 800 żeglarzy z całego kraju. W rejonie Hamburga egzystuje dziś około 30 kutrów, w większości są to drewniane jednostki pieczołowicie remontowane przez członków klubów. Inny sposób wykorzystania kutrów to dalekie rejsy po wodach Niemiec, Danii czy Szwecji, organizowane przeważnie przez samych armatorów dla głównie młodych ludzi. Spotkać te jachty można bardzo często, a podczas standardowego dwutygodniowego rejsu jachty przepływają nawet 500 – 800 kilometrów. Pomimo upływu lat jachty sprawiają wrażenie jakby czas dla nich się zatrzymał.
Dla tamtejszych klubów większym zmartwieniem niż stan techniczny łodzi jest nikłe zainteresowanie tą formą żeglarstwa ze strony młodzieży. Stąd też jachty często stoją na cumach, a kluby publikują ogłoszenia w lokalnych mediach i w Internecie na temat kursów żeglarskich czy choćby tylko rejsów rekreacyjnych.
We wschodnich landach klasa ta żywa jest do dziś, nazywana kuter ZK 10, a żeglarze niemieccy traktują ją jak jacht typowo regatowy stosując wszelkiego rodzaju „bajery” ułatwiające żeglugę i poprawiające jej sprawność. Litery Z i K oznaczają rodzaj materiału, z jakiego wykonano kadłub, jest to drewno bądź tworzywa poliestrowe. Nie dziwią więc rolery foka czy 22-metrowe spinakery, kabestany, a nawet wózki grota (tam wyposażonego w bom) czy bezana. W samym tylko okręgu meklemburskim klasyfikowanych na listach rankingowych jest ponad sto jachtów regularnie biorących udział w cyklicznych regatach. Ta łódź różni się znacząco od pierwowzoru, jest krótsza o metr, niesie mniej żagla, a ponadto ma znacząco więcej regatowych regulacji pozwalających na bieżąco optymalizować żeglugę.
Tymczasem w Polsce…
W Polsce rozkwit Dezet przypadał na przełom lat czterdziestych i pięćdziesiątych. Wówczas to produkowano je seryjnie w Szczecinie i można z dużym prawdopodobieństwem założyć, że na podstawie planów i materiałów pozyskanych po wojnie w szczecińskiej stoczni Vulkan. Polacy bardzo szybko docenili walory konstrukcyjne kutra, który u nas nosił nazwę DZ, od dziesięciu wioślarzy napędzających jacht i koniecznych do obsługi trzech żagli.
W roku 1953 w Giżycku rozegrano regaty, w których wystartowało 50 jachtów, a rywalizowali w konkurencjach obronnych żeglarze reprezentujący poszczególne województwa. W miarę jak jachty zużywały się zmniejszała się flota polskich Dezet, pewne ożywienie przyniosło jednak przestawienie się szczecińskiej Stoczni im. Teligi na produkcję jachtów z tworzyw sztucznych. Od końca lat siedemdziesiątych do roku 1988 w stoczni produkowano seryjnie jachty tego typu, ale dziś trudno o rzetelną liczbę wyprodukowanych jednostek, ponieważ nie zachowały się dokumenty, a pamięć byłych pracowników zakładu jest zawodna. Na tabliczkach znamionowych ówczesnych jachtów figuruje tylko napis 19, a miejsce na uściślenie dat jest zazwyczaj puste.
Później za produkcję wzięło się kilka zakładów, z których największe rynkowe sukcesy miały Chojnice i Piotrków. Przez lata wyprodukowano kilkadziesiąt jednostek, z których sporo żegluje po dziś dzień. A dziś praktycznie monopolistą jest Janmor z Głowna pod Łodzią, który produkuje kilka, kilkanaście skorup rocznie. Różnią się one od szczecińskich konstrukcją, ale ponieważ jest ich coraz więcej, to one właśnie narzucają swój wizerunek klasie. Są lżejsze od swych starszych sióstr, mają cieńsze burty, są lżejsze o około 250 – 300 kg, składają się z dwóch skorup, po złączeniu których otrzymujemy jacht zdolny do żeglugi. Oczywiście konieczne jest dobalastowanie, wypełnienie komór pianką, wzmocnienie ławkami, ale jest to jacht łatwy do szybkiego wykończenia. Maszty niemal zawsze ma wykonane z aluminium, inaczej też rozwiązane jest olinowanie. Ster to kawał blachy przyspawanej do pręta i zakończona mało ciekawym rumplem. Nie ma praktycznie zęzy więc jego zdolność do żeglugi turystycznej jest znacznie mniejsza, jest jednak jednostką znacznie szybszą od starszej szczecińskiej siostry.
Nostalgiczne żeglowanie
Przed laty każdy, kto szkolił się na kolejne stopnie żeglarskie musiał przejść szkolenie na jachcie dwumasztowym, a ponieważ Dezeta była jedną z niewielu tego typu konstrukcji, było oczywiste, że przez jej pokłady przeszły tysiące młodych ludzi, dla których wydawanie licznych komend przy zwrotach i manewrowanie żaglami bez steru bywało prawdziwą zmorą. Po latach wielu z nich nostalgicznie wspomina nie tylko swą młodość, ale także pływanie pod gaflowymi żaglami. W latach pięćdziesiątych były to jachty bardzo popularne, wykorzystywano je do szkolenia w organizacjach paramilitarnych, wiele z nich pływało pod banderą harcerską, były znakomite do szkolenia i organizowania wypraw. W czasach łodzi bezkabinowych żeglowanie na Dezecie było znacznie wygodniejsze niż na Omegach z uwagi na większą stabilność, łatwość wiosłowania oraz większą liczbę załogi. Dezeta to wprost idealny jacht do turystyki. Ma linie teoretyczne powodujące łagodną żeglugę na fali, jest ciężka, i przez to bardzo stateczna, ma bardzo prostą konstrukcję, ponadto niskie maszty i relatywnie dużą powierzchnię żagli. Wprawdzie nie feruje nawet minimum wygód, ale ma liczne zalety, nie zawsze docenione przez żeglarzy. Jest łódką dla wielu osób, co stwarza ciekawe możliwości integracji załogi, łatwo manewrować nią na wiosłach, co uniezależnia ją od kaprysów pogodowych, a także jako jedyna stwarza okazję do doskonalenia żeglarskich umiejętności nie tylko na żaglach gaflowych, ale też na dwóch masztach. Ma oczywiście też wady; jest mało zwrotna, ciężka, co utrudnia transport, do wyciągnięcia miecza potrzeba nadludzkiej siły, ale wdzięk i styl tego jachtu urzeka wielu, zwłaszcza starszej daty żeglarzy, dla których mniej ważna jest liczba koi, klimatyzacja i koło sterowe, a bardziej liczy się urok czystego żeglowania i swoboda radzenia sobie w każdych warunkach pogodowych.
Co czeka Dezety w przyszłości? Po decyzji PZŻ wykluczającej tę klasę ze szkolenia i egzaminowania na sternika, z dnia na dzień jachty te straciły rację bytu. Szacuje się, że w Polsce żegluje zaledwie 120-150 jachtów tej klasy, ale już ich nie ubywa. Jednak wąska grupa entuzjastów wykorzystująca te jachty do turystyki nie gwarantowała rozwoju klasy, a o regatach skrojonych na potrzeby tej klasy tylko mówiono. Regaty „Ratujmy Dezety”, których 19 edycji rozegrano już w giżyckich Oczach Mazur pokazały jednak, że można te jachty przywrócić do życia. I nadać żeglowaniu na nich nowy sens. Armatorzy podchwycili pomysł, uczestników także nie trzeba namawiać do ścigania się na jachtach tej klasy. O jej przyszłość możemy więc być chyba spokojni.
Potencjał współpracy
Wydawać by się mogło, że skoro w dwóch sąsiednich krajach istnieje wieloletnia tradycja żeglowania na zbliżonych konstrukcyjnie jachtach to naturalnym procesem jest integracja środowisk żeglarskich. Tak się jednak nie dzieje; żeglarze z obu krajów wiedzą o sobie niewiele i działają według ustalonych przez siebie reguł. Czy warto coś w tej materii zmienić i zintegrować miłośników żeglarskiej tradycji po obu stronach Odry? Oczywiście, pierwsze jaskółki już zwiastują wiosnę. Po zmianach politycznych w Polsce w 1989 roku ułatwiono żeglugę jachtową, a w ślad za tym żeglarze z HOM Szczecin żeglowali na Rugię. Były to jednak nieśmiałe próby i szybko ich zaniechano. Młodzi żeglarze z Kołobrzegu wykorzystując tamtejsze jachty odwiedzali corocznie zlot tradycyjnych łodzi w Barth dopływając na miejsce drogą morską. Michał Jósewicz, emerytowany nauczyciel ze Szczecina, zorganizował kilka rejsów po niemieckich wodach, starsi wiekiem żeglarze popłynęli na Rugię, a także kanałami i rzekami do Berlina. Michał Jósewicz z tamtejszego JK AZS żegluje corocznie do Niemiec i Danii z załogami, w których średnia wieku rzadko spada poniżej 65. roku życia. – Dla mnie żeglowanie na Dezecie jest nie do zastąpienia. To jest jak święto. Opiekuję się klubową Dezetą już kilkanaście lat, to świetna łódka i corocznie udaje się zebrać bardzo dobrą załogę, Choć są to zazwyczaj ludzie w wieku już nieco starszym, nie mamy jednak żadnych problemów z obsługą jachtu, a w zagranicznych portach bywamy przyjmowani nader ciepło i życzliwie, mówi Michał.
W 2004 roku autor pojechał na rekonesans do Niemiec, aby wziąć udział w regatach na tamtejszych akwenach. Nie startował, jeździł, oglądał, nawiązywał kontakty. Plonem jego działań był wyjazd polskiej załogi na regaty Kieler Woche, nieudany sportowo, bo załoga zajęła dalekie miejsce, ale niezwykle cenny poznawczo. W kolejnym roku Polacy ścigali się w lokalnych regatach na terenie wschodnich landów, w Muritz i Prenzlau, ale ponownie zapadła cisza. W 2006 roku reprezentanci kilku niemieckich klubów przyjechali do Giżycka rywalizować w naszych regatach, ale premiera nie przeistoczyła się w trwałą współpracę. I wreszcie ostatni rok, kiedy to harcerze z Warszawy podjęli próbę wyjazdu na Kieler Woche, ale na przeszkodzie stanęła pandemia i odwołanie regat. Teraz młodzi żeglarze liczą na złagodzenie obostrzeń sanitarnych i przygotowują się do udziału w słynnych regatach. W planach mają nawiązanie współpracy z odpowiednikami w Niemczech, na razie jednak szlifują język niemiecki oraz przygotowują się do kolejnego sezonu.
Ich celem jest udział w regatach, ale przede wszystkim zakosztowanie atmosfery wielkich regat, w których rywalizuje nawet 60 jachtów. Gdyby to się udało, dla wielu z nich byłoby to pierwsze żeglarskie doświadczenie za granicą. Nie obawiają się o swoje umiejętności żeglarskie, chcą poznać nowy akwen i nowych ludzi, nie wykluczają przyszłej współpracy na niwie żeglarskiej. Plany są ambitne; wspólne rejsy, może wymiana załóg, aby zaprosić młodych Niemców na Mazury, a w zamian mieć możliwość pożeglowania po wodach niemieckich, na Łabie bądź w rejonie Kilonii. Dla młodych adeptów żeglarstwa znad Wisły to może być bardzo interesujące doświadczenie, bo choć są młodzi wiekiem, mają za sobą po kilka żeglarskich sezonów. Co najbardziej pociąga ich w takim planie? – Roman, 15-latek z Warszawy, mówi: -Chciałbym mieć możliwość żeglowania na innych niż mazurskie wodach. Ujście Łaby to akwen nie tylko trudny nawigacyjnie, ale tez bardzo ciekawy region turystyczny. Podobnie rzecz się ma z naszym udziałem w Kieler Woche. Chcemy tam pojechać i poczuć atmosferę wielkiej międzynarodowej imprezy. Jego zdanie podziela Teresa, 14-latka kończąca w tym roku szkołę podstawową. -Żeglowanie jest dla mnie pasją, a skoro można to robić podczas tak niezwykłej imprezy jak Tydzień Kiloński, tym większą mam motywację do pracy na rzecz swojego w nim udziału.
Progi i bariery
Problemem ewentualnej współpracy jest nieco inne przeznaczenie jachtów tej klasy w obu krajach. O ile we wschodnich landach jachtu są na wskroś regatowe i praktycznie nie wykorzystywane do żeglugi turystycznej, trudno jest o wspólny mianownik. Przed laty podejmowano próby wymiany załóg w ramach nagród w regatach „Ratujmy Dezety”, ale na przeszkodzie stanęły właśnie problemy związane z odmienną filozofią żeglowania.
Regatowe załogi z Niemiec wschodnich nie były zainteresowane rejsami turystycznymi po Mazurach, natomiast niechętnie też chciały oddać swoje jachty turystom z Polski. Wyrażali oni zainteresowanie startami regatowymi w naszym kraju, ale w Polsce regat Dezet praktycznie, poza kilkoma wyjątkami, nie ma. Kutry z okolic Hamburga wykorzystywane są do szkolenia młodzieży i turystyki, ale z kolei nasi harcerze nikogo tam nie znają. Właśnie start w Kieler Woche ma za zadanie nawiązanie dłuższej współpracy, może wspólnych rejsów, może wymiany załóg i poznawania nowych akwenów, być może również akcji edukacyjnej, wystawy czy publikacji książkowych. Obydwie strony dbają o tradycje, starają się na własną rękę dokumentować historię klasy po obu stronach granicy, ale każda z nich ogranicza się do własnych dziejów. Brakuje wciąż impulsu pozwalającego nawiązać szerszą współpracę i wymianę doświadczeń. Przede wszystkim jednak dla młodych harcerzy udział w regatach w Kilonii to kolejne wyzwanie żeglarskie, niezależnie od realizacji szerszego planu.
Zima to czas remontów. W hangarze zbudowanym systemem gospodarczym powinny być remontowane jachty, ale pandemia przekreśliła te zamiary. –Do sezonu jednak zdążymy, zapewnia Kuba, opiekun starej drewnianej Dezety. –Nasz jacht jest bardzo zadbany, wszak to efekt pracy kilkudziesięciu młodych ludzi uczących się szkutnictwa w wymiarze praktycznym. W tym sezonie zimowym mieliśmy za zadanie tylko kosmetykę i wymianę żagli. Na regaty musimy mieć nowe żagle, tu chodzi nie tylko o zwiększenie szans, ale także o elegancję naszej jednostki.
Opiekunowie drużyny z niepokojem patrzą jednak w kalendarz. Pandemia przekreśliła już wiele planów, wszyscy jednak wierzą, że nowy sezon przyniesie powrót do normalności i żeglarze wrócą na wodę. Najbliższe tygodnie powinny przynieść przełom, ale chyba jeszcze nigdy z taką obawą nie oczekiwano wiosny.