Do wyjazdu na rejs barką warto dobrze się przygotować. Urlop na wodzie to nie tylko spokojna żegluga w słonecznej pogodzie, lenistwo na pokładzie i wizyty w tawernach portowych.
To wiele, najczęściej pozytywnych, zaskoczeń każdego dnia i sposób na niebanalne wakacje, pełne wrażeń i atrakcji. Aby wypoczynek na pokładzie barki miał sens i by dobrze go wspominać, warto jeszcze przed wypłynięciem poświęcić mu nieco uwagi.
Czy damy radę? To chyba najczęściej zadawane pytanie przez osoby planujące wyprawę barką, a nie bardzo wiedzące, czego od takiego rejsu oczekiwać. Wątpliwości rodzą się często w głowach ludzi nie posiadających doświadczenia w kierowaniu jachtami motorowodnymi, a mających często w dorobku rejsy żeglarskie. Ich obawy biorą się z faktu kierowania dużymi gabarytowo jednostkami w ciasnych portach i kanałach, w ruchu o tak dużym zagęszczeniu, jakiego nie spotyka się na polskich wodach, nawet na Mazurach w szczycie sezonu. Obawiają się, że zwyczajnie nie podołają wyzwaniu, że do prowadzenia barki potrzebne są niezwykłe umiejętności i lata doświadczeń, że wreszcie nie zapanują nad jednostką podczas bardziej złożonych manewrów jak cumowanie w zatłoczonym porcie czy podczas śluzowania jawiącego się jako szczyt umiejętności żeglugowych i wyższy stopień wodniackiego wtajemniczenia. Ten sposób myślenia ma swoje korzenie zapewne w tak zwanej minionej epoce, w której o doświadczeniu sternika decydowała liczba wpisów do książeczki żeglarskiej i mozolnie zdobywane kolejne szczeble wodniackiej kariery w postaci uprawnień.
W Europie nikt o nasze patenty nawet nie zapyta, bo nikogo one nie interesują, choć od tej reguły istnieje kilka odstępstw. Tam model kapitana zwolnionego z wszelkich obowiązków pokładowych, bo zajętego wożeniem swojego patentu, jest zupełnie nieznany. Barki czarterowane są wszystkim chętnym, bez względu na doświadczenie na wodzie i liczbę sezonów spędzonych za sterem. Może początkowo trudno w to uwierzyć, ale w ogóle nie przekłada się to na cenę czarteru i inne jego warunki. Tamtejsze barki są ubezpieczone i najważniejszym dokumentem na pokładzie jest polisa. To ona zapewnia bezpieczeństwo załodze i spokojny sen armatorowi.(więcej na str. …) Operatorzy zakładają, nie bez przyczyny, że jeśli ktoś nie umie sterować to sam poprosi o szkolenie, którego bosman udzieli mu w pierwszy dzień rejsu. Autor wielokrotnie był świadkiem takiego wstępnego szkolenia i zawsze przebiegało ono w zbliżony sposób. Sternik był uczony zapanowania nad niesforną początkowo barką, podstawowych manewrów na silniku, a jeśli w okolicy była śluza to instruktor już podczas rejsu pokazywał jak należy wykonać poprawnie manewr śluzowania poprzedzony cumowaniem w realnych warunkach szlaku żeglownego. Po drodze pokazywał także znaki i nieco tłumaczył ich znaczenie. Na koniec przypominał, że na wodzie najważniejsze jest przewidywanie, zabierał z pokładu swój rower i wracał do mariny szkolić następnych.
Pewnym ułatwieniem dla przyszłych skiperów barek mogą okazać się doświadczenia wynikające z kierowaniem samochodem. W jednym z rejsów autorów barką kierował debiutant na wodzie, który często powoływał się na ukończony niedawno kurs na kierowcę autokarów turystycznych. Uważał, że wiele elementów szkolenia za kółkiem autokaru i barki ma wspólne korzenie. Już w pierwszym rejsie radził sobie na wodzie znakomicie, był ostrożny i czujny, manewry wykonywał bezbłędnie, a smaczki w postaci pewnych tricków stosowanych przez wyjadaczy poznawał systematycznie w czasie rejsu. Po skończonej wyprawie stwierdził autorytatywnie, że doświadczenia kierowców nie zawsze są pomocne, bo inaczej na przykład wykonuje się skręty, na barce brak jest hamulca, choćby ręcznego i – to największy mankament – lusterek wstecznych.
Doświadczenie wielu rejsów pokazuje, że do prowadzenia barki nie trzeba mieć kwalifikacji formalnych, wystarczy otwarta głowa, chęć uczenia się i ostrożność. Reszta możliwa jest do przyswojenia podczas rejsu. Oczywiście dobrze jest jeśli choć jeden z członków załogi ma choćby pojęcie o pływaniu, ale nie jest to z pewnością wymóg konieczny. Ideałem jest jeśli choć dwie osoby na pokładzie potrafią barkę pewnie obsłużyć, bo daje to gwarancję zapanowania nad nią w każdej sytuacji. Polscy żeglarze, zwłaszcza ci nieco starszej daty, na ogół są dobrze przygotowani do rejsu; mają dużą wiedzę teoretyczną, doświadczenie w manewrowaniu na silniku i sprawnie wiążą węzły.
Innym aspektem hamującym nieco decyzję o rejsie barką są kwestie techniczne. Czy laik może poradzić sobie z obsługą jednostki, jej wszystkimi elementami, układami i skomplikowanymi czasem systemami? Najwięcej emocji budzi silnik i tablica rozdzielcza, ale wątpliwości wzbudzają także instalacje grzewcze czy obsługa zbiorników z wodą, paliwem czy fekaliami. Otóż konstrukcja barki dostosowana jest do takiego sposobu użytkowania, że uzupełnianie w rejsie paliwa czy wody w ogóle nie jest konieczne. Zbiornik fekalny ma na tyle dużą pojemność, że także nie będziemy w stanie zapełnić go podczas rejsu. Silnik także jest po przeglądzie i zapewne nie będziemy musieli w ogóle zaglądać do niego przez czas rejsu, Wystarczy przestrzegać zasad podanych w instrukcji dotyczących jego obsługi aby mieć pewność niezawodności.
W razie awarii pierwszą czynnością, którą sternik powinien wykonać jest nie próba samodzielnej naprawy nieznanego urządzenia, ale telefon do bazy barkowej, gdzie dostaniemy instrukcję postępowania w danym przypadku lub gwarancję dotarcia ekipy serwisowej w przewidywalnym, krótkim czasie. Hasłem wielu firm czarterowych jest powiedzenie „o wasz wypoczynek martwimy się my” i często ta zasada staje się misją firm oferujących czartery na trudnym i konkurencyjnym rynku.
Odrębnym zagadnieniem jest komunikacja. Z reguły znając angielski nie napotkamy żadnych problemów z porozumieniem się w bazie przy wyczarterowaniu barki czy w mijanych portach. Czasem zdarza się w mniejszych portach Francji czy na bardziej odludnych szlakach na południu tego kraju, że miejscowi angielskiego nie znają, ale sposoby na to są dwa. Pierwszy z nich to ożywiona gestykulacja, co w kontekście rejsu barką zawęża nieco pole konwersacji, bo przecież nie będziemy toczyć dysput filozoficznych tylko załatwiać najpilniejsze sprawy. Sposób drugi to czujna obserwacja innych łódek (jeśli są) i aktywne naśladownictwo. Na ogół ta metoda się sprawdza, została zaobserwowana przez autora kilkakrotnie i na ogół nie było problemów. Nieco gorzej jest w lokalnych sklepach, kiedy trzeba poprosić o konkretne produkty, ale można poratować się zakupami w supermarketach, które wprawdzie są anonimowe, ale można się po nich swobodnie poruszać.
foto; Marek Słodownik (prawa zastrzeżone).