Wracamy na Mazury, ale nie do rozkrzyczanych marin, ale do miejsc, w których czas jakby się zatrzymał, które kuszą spokojem i atmosferą.
przypominamy tekst opublikowany w magazynie „Wiatr” w numerze 9-10-11/2020 https://magazynwiatr.pl/pdf/MagazynWiatr_11_2020.pdf
Żeglowanie po Mazurach z roku na rok nabiera nowego oblicza. Jachty są coraz większe i coraz bardziej komfortowe, oferta marin powiększa się w takt rosnących oczekiwań żeglarzy, komercjalizacja widoczna jest na każdym kroku. Przybywa także portów, przystani i zwykłych miejsc do cumowania.
Znane, nawet z nieodległej przeszłości, dzikie „miejscówki” szybko zmieniają się w campingi i obozowiska, gdzie często niewiele dzieje się z infrastrukturą, ale zawsze zjawia się pan z żądaniem opłaty za postój, nawet w ciągu dnia.
Niewiele pozostało miejsc w dawnym stylu lat 70. ubiegłego stulecia, gdzie cumowało się wprawdzie w prostych okolicznościach przyrody, ale ważniejsza od równiutkich pomostów i nadbrzeżnego baru była atmosfera i klimat miejsca przez lata obrastający swoistą legendą. Prezentujemy dziś dziesięć takich miejsc, wybranych subiektywnie po mazurskim rejsie, w których czas jakby się zatrzymał, a mimo to, a może właśnie dlatego, wciąż przyciągają wiernych fanów szukających tu dawnego klimatu mazurskiego żeglowania. Nie jest to ranking, nie kategoryzujemy pokazywanych miejsc, dzielimy się wieloletnim doświadczeniem płynącym z corocznego odwiedzania Wielkich Jezior Mazurskich w drodze z północy na południe.
Nowy Harsz, szkoła. W dawnej szkole podstawowej zbudowano pensjonat z fantastyczną kuchnią, którego sławę buduje barszcz ukraiński przygotowywany przez panią Swietłanę oraz dania kuchni wegetariańskiej. Z rekomendowaniem tego miejsca mamy pewien kłopot, ponieważ wprawdzie pensjonatowi towarzyszy drewniany pomost, ale to miejsce trudno uznać wygodnym do spędzenia nocy, ponieważ jest on nie osłonięty, a obok biegnie lokalna droga. Właściciele pensjonatu nie prowadzą restauracji, gotują na potrzeby gości pensjonatu, ale na zamówienie przygotują coś specjalnego. Telefon do nich nie jest szeroko udostępniany, ale mimo to krąg zainteresowanych rośnie z roku na rok. Warto to miejsce odwiedzić, obejrzeć wnętrza urządzone ze smakiem, posłuchać winylowych płyt z kolekcji właścicielki, pani Anny, i zajrzeć do galerii, w której swoje prace wystawiają okoliczni twórcy.
Port Skłodowo. Miejsce szczególne na naszej mapie miejsc nostalgicznych. Port pozbawiony luksusów, ale ściągający do siebie wielu żeglarzy Panuje tu specyficzny klimat, port jest skromny, w ostatnich latach zrezygnowano nawet z drewnianych pomostów na rzecz trawy na nabrzeżu. Ziemne wały powodują wyciszenie, wokół brak betonowych chodników i podjazdów, wszędzie trawa i miejscowa roślinność. Duży teren, ale sam port jest położony na kompletnym pustkowiu, jakby wyrwany z rzeczywistości. Stąd daleko jest wszędzie; do toalet, zmywania naczyń, sklepu, a mimo to port ma swoich zaprzysięgłych fanów, którzy nie wyobrażają sobie urlopu na szlaku Wielkich Jezior bez odwiedzin w tym miejscu. Skromny bar, właściwie budka, zaspokaja gastronomicznie żeglarzy, poprzedni bar był zbyt daleko od kei i często świecił pustkami. Teraz życie towarzyskie koncentruje się tutaj, bardzo często pojawia się gitara i pieśni. Właściciele nie planują daleko idącej modernizacji, ostatnio zainstalowano trochę muringów i odmieniono toalety. Klimat zostanie zachowany, to prawdopodobnie jeden z ostatnich portów w tym rejonie, który z wdziękiem broni się przed nowoczesnością.
Camping w Zatoce Rajcocha, Jezioro Dobskie. Warto popłynąć na ten camping odstawiając silnik ze względu na strefę ciszy na Dobskim. Czeka nas tu kilka niespodzianek. Jest to jedno z niewielu miejsc, gdzie z głośników nie grzmią szanty, co już samo w sobie zasługuje na wyróżnienie. W zamian gospodarz tego miejsca, pan Wiesiek, proponuje gościom namiotu gastronomicznego jazz w świetnych wykonaniach klasyków gatunku. Polana ukryta w lesie rozbrzmiewa Coltrainem, Parkerem i współczesnymi skandynawskimi brzmieniami. Gospodarz jest osobą niezwykle uczynną, chętnie pomoże w cumowaniu, podpowie, ale nie narzuca się. Żeglarze dobijają tu w dawnym stylu, na żaglach, a że jest płytko, nie wszystkim wystarcza umiejętności. Prosty pomost bez żadnych udogodnień nie jest żadną barierą dla osób znających to miejsce. Załogi płacą 40 złotych za nocleg, ale żeglarze na starych jachtach mają stawkę obniżoną o połowę. Nieopodal campingu znajdują się bunkry będące pamiątką po działaniach wojennych z lat 1914-1917. Są trudno dostępne, ale warto wybrać się przez gęsty las w ich poszukiwaniu.
Stanica Żeglarska Tajty na jeziorze o tej samej nazwie. Prowadzi ją Śląski Okręgowy Związek Żeglarski więc jest jasne, że działają tu ludzie życzliwi przybyszom. Sam port przeobraża się w ostatnich latach; przybyło miejsc cumowniczych, większość stanowisk wyposażono w muringi, rozbudowywane są drewniane pomosty. Po wejściu na teren ośrodka czas jakby stanął w miejscu, tutaj nikt się nie spieszy, a domki rozrzucone po lesie pamiętają jeszcze –jak stwierdził bosman- okres gomułkowski. Nie ma tutaj brukowanych podjazdów i białych krawężników, panuje swojska atmosfera luzu i braku nadęcia. Nowości tu niewiele, ale goście czują się tu już od progu jak u siebie. Skromny bar z niewielkim tarasem to kwintesencja portowej tawerny, choć tutaj nikt jej tak nie nazywa. Wokół cisza i spokój, zgiełk żeglarskiego szlaku tutaj zupełnie nie dociera. Choć ruch w ośrodku jest spory, jakoś wszystkim szybko udziela się atmosfera pewnej senności, spokoju, nikt tu nie biega, nie krzyczy, nie gra muzyka z barowych głośników, nawet dzieci są tu jakby spokojniejsze i bardziej wyciszone.
Przystań Ósemka, Bogaczewo. Przystań na pierwszy rzut oka jak dziesiątki innych, a jednak potrafiła zachować swój niepowtarzalny styl. Kiedy w deszczowy dzień dobijaliśmy naszym jachtem do kei, pierwsze pytanie od gospodarza brzmiało: „ Czy macie ochotę na kapuśniak? Żona właśnie ugotowała.” Pan Andrzej jest człowiekiem niezwykle serdecznym, z przysłowiowym sercem na dłoni. Pochodzi z Lublina, nic zatem dziwnego, że to ulubiony port jego krajan, ale życzliwie witany jest każdy. „Skromne budynki gospodarcze idą do remontu, teraz będzie ładnie i światowo”, zapewnia gospodarz. Od strony jeziora niewielki drewniany pomost, skromne zaplecze sanitarne i to właściwie wszystko. To, co ściąga tu licznych żeglarzy to nastrój, od zejścia na ląd ma się wrażenie, że jest się tu mile widzianym gościem, a dopiero potem klientem. Gospodarz zawsze znajdzie czas na pogawędkę, pomoże w naprawie silnika, a jego żona, pani Bożena, zajmuje się naprawami żagli, co dziś na szlaku jest już rzadkością. Co ciekawe, dobijają tutaj zazwyczaj niewielkie jachty i nie dzieje się tak z powodu braku miejsca, a naturalnej selekcji żeglarzy. Ci na większych łódkach szukają zazwyczaj lądowych atrakcji, wybierają więc liczne porty Bogaczewa lub leżącego po drugiej stronie jeziora Rydzewa. Tutaj dobrze czują się żeglarze, dla których problemem nie jest trawa w porcie w miejsce kostki, a toalety pamiętają jeszcze lata 80. Dla nich ważne jest zupełnie co innego.
Knajpa Muzeum Jora Wielka. Miejsce istniejące dopiero około 20 lat, ale wrosło w miejscowy pejzaż dzięki dobrej lokalizacji, świetnej kuchni i niebanalnemu wystrojowi. Skromny drewniany pomost obiecuje niewiele, ale jeśli pokonamy stromą skarpę i dotrzemy do pensjonatu, znajdziemy się w innym świecie. Na ścianach, półkach i regałach zgromadzono taką ilość staroci, że aby dokładnie je obejrzeć, potrzeba chyba kilku dni. Zbiory marynistyczne; płaskorzeźby, obrazy, kilimy i fotografie mieszają się z radioodbiornikami z lat tuż powojennych. Dla koneserów to prawdziwa gratka. Ekspozycja nie mieszka w gablotach, wszystkiego można tu dotknąć, obejrzeć i wielu bywalców tak właśnie robi. Tutaj, na obszernym tarasie, koncentruje się życie towarzyskie, ale kto woli posiedzieć przy ognisku, ma przygotowany krąg na skarpie. W słoneczne dni wielu gości okupuje skarpę traktując ją jako doskonałe miejsce do plażowania i plenerowego gotowania. Obok wyrastają nowe obiekty, kuszące gości wygodami i luksusami, a jednak Knajpa Muzeum nie narzeka na pustki w barze czy na pomoście dobrze trafiając w gust swoich gości.
Przystań Hobby, Stare Sady. To miejsce szczególne, znane starszym żeglarzom od lat i to oni głownie tutaj docierają. Skromny drewniany pomost nie obiecuje wiele, przy kei zawsze jest tłoczno, najczęściej trudno tu dobić. Ale warto, bo tarasowo ukształtowany teren, zaaranżowany skromnie, ale gustownie, oferuje klimat z przeszłości. Zupełny brak pośpiechu, scenografia jak sprzed lat, do tego zawsze odnajdują się tu stali bywalcy Mazur. Gospodyni samodzielnie przygotowuje pierogi w barze leżącym na szczycie skarpy, z której rozpościera się fantastyczny widok na Jezioro Tałty i setki jachtów spieszących do nieodległych Mikołajek. Menu baru nie jest rozbudowane, ale fama towarzysząca pierogom pani Zofii jest tak duża, że wielu dań w karcie wcale nie potrzeba. Gospodyni zawsze znajdzie czas na chwilę rozmowy, wszyscy znają się tu od lat, i jak mówi, wolą tutaj żeglarzy „flanelowych”, takich w staromodnych koszulach i powycieranych jeansach niż tych nowoczesnych, ubranych od stóp aż po czubek głowy w kultowe żeglarskie marki. W tym roku bar był nieczynny, wiadomo, pandemia, ale ma otworzyć podwoje w następnym sezonie. Bo bez tego miejsca Mazury stały się uboższe.
Baza Mrągowo, ośrodek nad Jeziorem Tałty. Chociaż jest to ośrodek młodzieżowy, gospodarze są otwarci również na gości z wieku słuszniejszym. Kilka miejsc przy gościnnej kei zawsze jest zapełnionych, bo chętnie dobijają tu wielbiciele dawnych klimatów żeglarskich. Ściąga ich tu połączenie tradycji żeglarskiej z pewnym porządkiem narzucanym przez obozy żeglarskie dla młodzieży. Port nie jest bogato wyposażony, nie kusi rozrywkami i czarem barów. Skromny bar oferuje w zamian domowe jedzenie i przekąski z widokiem na jezioro Tałty. Zawsze dużo tu żeglarzy ubranych może skromniej niż w innych portach, ale otwartych na kontakty z innymi, przyjaznych, często wręcz serdecznych. W porcie zgodnie koegzystują turyści i młodzi adepci żeglarstwa, którzy wzajemnie doskonale się uzupełniają. Z przyjemnością ogląda się porządek i karność młodych żeglarzy wpajaną tu przez znakomitych instruktorów, wśród których nie brakuje utytułowanych żeglarzy, także Olimpijczyków. Po pobycie w Rynie czy Mikołajkach Baza to znakomita okazja, aby poczuć się jak dawniej.
Stanica PTTK Czaple na Jeziorze Nidzkim. Tego miejsca w naszym zestawieniu nie mogło zabraknąć. Ukryta w lesie, daleko na południe na Nidzkim, ściąga tu licznych żeglarzy, ale na ogół są to miłośnicy tutejszej atmosfery niż poszukiwacze wygód. Tych ostatnich odsyłamy do Krzyży i Karwicy leżących na drugim brzegu jeziora. Na Czaplach w starym drewnianym pawilonie gospodarze wyczarowują dania obiadowe, które w tej scenerii nie mogą nie smakować. Cumuje się tu do krótkiego drewnianego pomostu oczywiście o ile pozwolą licznie zgromadzeni żeglarze z innych jachtów. Tutaj nie dobija się tylko na jedną noc, wielu ze stałych bywalców cumuje tu kilka, kilkanaście dni, aby nacieszyć się tutejszymi lasami pełnymi jagód i grzybów i pobyć ze starymi znajomymi. Wielu żeglarzy nawet nie musi się umawiać, wiadomo, że jeśli płyną na Nidzkie, to ich celem muszą być Czaple. Kiedy dopływa tu ktoś nowy, z miejsca staje się niejako członkiem lokalnej społeczności, panuje tu bowiem duch dawnej otwartości i gościnności. Przed laty nie było tu nawet elektryczności, teraz jest już „nowocześnie”, remontowane są nawet domki campingowe, bywalcy śmieją się, że to prawdziwa rewolucja, która odmieni klimat tego miejsca.
Port U Basi, Jaśkowo. Prawdziwy koniec żeglarskiego świata, bo dalej dopłynąć się już nie da. Położony na końcu szlaku ośrodek zaskakuje rozmachem, ale jednocześnie swojskim klimatem. Wszystkie pomosty, altany, wiaty, są dziełem rodziny gospodarzy, którzy użytkują ten teren ponad 40 lat, ale –jak mówią- prawdziwa zmiana to kwestia ostatnich kilku lat. Drewniane pomosty na półwyspie, altany, wiaty i campingowe mini domki w stylu lat 60. dopełniają wrażenia, że jesteśmy w innym wymiarze czasowym. Przed laty ostatni fragment jeziora wydawał się nie do przejścia, ale teraz zagląda tu coraz więcej żeglarzy. Gospodarze chcieliby widzieć ich tu jak najwięcej, ale problemem jest konieczność żeglugi bez silnika, co powoduje naturalny odsiew tych mniej tradycyjnych, którzy żeglarstwa bez silnika sobie nie wyobrażają. Kiedy już przepłyniemy zamulone płytkie jezioro, kolejną przeszkodą jest wąski przesmyk pomiędzy trzcinami, który dla wielu jest nie do przebycia. Nagrodą dla najbardziej wytrwałych i zdeterminowanych jest pobyt w ośrodku nawiązującym wprost do dawnych Mazur z jego wadami, ale także niepowtarzalnym klimatem.