Jak co roku na Sapinie

Jak co roku na Sapinie

Łapaj Bobera to tradycyjny czerwcowy rejs na Sapinę na Dezetach. W tym roku było nieco inaczej.

Dla wielu żeglarzy brzmi to jak absurd, bo jacht nie zapewnia nie tylko komfortu, ale jakiegokolwiek dachu nad głową, pod mostami kłaść trzeba nawet dwa maszty, a wiosłowanie długimi wiosłami to prawdziwa udręka. A jednak od ośmiu lat Akademia Żeglarstwa Acatus z Olsztynka organizuje rejsy na tę rzekę skrzykując wielopokoleniowe załogi. W tym roku przyszła istotna zmiana. Nie wszystkie załogi z lat poprzednich mogły wziąć udział w tradycyjnym rejsie, ale nie znaczy to, że nic się za kulisami nie działo. Ekipa z jachtu „Hulaj Dusza” zorganizowała sobie własny rejs, stała załoga lubi pływać ze sobą, ludzie rozumieją się w pół słowa, są znakomicie zgrani i wyszkoleni, mają niespożyte pokłady zapału i dobrego humoru. Wszystko to składało się na tegoroczny rejs, którego nie mogło zabraknąć. Sami zorganizowali jacht, przygotowali okolicznościowe koszulki, dopięli wszystkie formalności i z niecierpliwością czekali na spotkanie.

Kłopoty przyszły z zewnątrz; planowany na cały czerwiec remont śluzy Przerwanki pod znakiem zapytania postawił celowość płynięcia na Sapinę i do Kruklanek. Drugim kłopotem był niski stan wody w rzece, a już w ubiegłych latach łatwo nie było. Załoga rozważała różne scenariusze, trasy i możliwości, ostatecznie, po konsultacji z Wodami Polskimi, uznała, że spróbujemy.

Nie mogąc zgrać terminów własnych i dotychczasowego czarterodawcy, ekipa wyczarterowała jacht „Pablo” z Olsztyna, świetnie przygotowany jacht, z ciekawymi rozwiązaniami detali i w bardzo dobrym stanie technicznym. Zmienił się także port startowy; zamiast giżyckiego ośrodka Oczy Mazur, wystartowaliśmy tym razem z Portu Melnik, stosunkowo nowego miejsca na mapie Mazur, z dużym potencjałem i bardzo przychylnymi gospodarzami.

Ruszyliśmy w czwartek około południa z głębokim przekonaniem, że płyniemy na Sapinę, ale czy uda się dopłynąć choćby do śluzy, to nie wiadomo. W słabym bardzo wietrze, lub zupełnie bez niego, płynęliśmy spokojnie ciesząc się z małego ruchu na wodzie. Dopłynęliśmy ostatecznie na jezioro Stręgiel, a stanęliśmy na biwaku nieopodal ujścia Sapiny.

Nazajutrz wiało silnie w plecy, na jachcie były wiosła nowego typu, profilowane, o większej powierzchni roboczej, wszystko to złożyło się na efekt końcowy w postaci zaledwie 5-godzinnego rejsu od ujścia Sapiny do śluzy Przerwanki. Sami zastanawialiśmy się dlaczego nam tak dobrze idzie? Na dwóch wiosłach łódka mknęła jak rakieta, na jeziorach wiatr wiał w plecy tak silnie, że nie trzeba było nawet stawiać bezana. Oczywiście nie brakowało momentów trudniejszych, gdzie płycizny zmuszały całą załogę do wyjścia z jachtu i przepychania ciężkiej łodzi po mule. Nikt nie narzekał, jak trzeba, to trzeba, wielokrotnie skakaliśmy do wody, aby ulżyć jachtowi. Udało się i już drugiego wieczoru celebrowaliśmy sukces w postaci biwaku nieopodal śluzy. A załoga „Hulaj Duszy” swoje sukcesy celebrować potrafi!

Powrót z wiatrem wydawał się łatwiejszy, ale na tym, akwenie pewnego nie ma nic. Wiatr wiał prosto w twarz, wyjście z każdego odcinka rzeki na jezioro było trudne, ale zgranie załogi pozwoliło uniknąć wpadek. Halsówka na silnym wietrze na płytkim jeziorze nie była ani łatwa, ani przyjemna, ale prawdziwe kłopoty miały dopiero nadejść. Na Jeziorze Brząs, znanym z poprzednich wypraw z tego, że jest bardzo płytkie, ale za to ogromnie zamulone, nie było sposobu na żeglowanie. Wiosłowanie na jednej parze wioseł pod wiatr o sile 50B do łatwych nie należało i trwało długo, a każdy metr okupiony był naprawdę dużym wysiłkiem. Udało się jednak, a wpłynięcie do chroniącego przed wiatrem lasu było prawdziwym wybawieniem. Kolejne jezioro i kolejna porcja zmagań z silnym, przeciwnym wiatrem, tym razem na żaglach i znowu mozolna praca ale i tym razem się udało.

Kolejny etap był łatwiejszy, żegluga z prądem w lesie to prawdziwa przyjemność i czas na podziwianie okoliczności przyrody. Nie stawaliśmy na tradycyjnym dorocznym biwaku na dużej polanie, popłynęliśmy na znaną nam już polanę nad Jeziorem Stręgiel, gdzie zostawiliśmy sporo drzewa na ognisko. I znowu sukces, i znowu okazja do celebracji i posiedzenia przy ognisku. To czas integracji i morskich opowieści, czas swobody i relaksu.

Ostatni dzień to powrót na Dargin do Portu Melnik. Niby niedaleko, ale wiatr nie słabł. W prognozach 5-60B w twarz, zapowiadała się naprawdę ciężka żegluga. I taka właśnie była. Porywisty wiatr, wysoka fala, żegluga na mokro, to ciemniejsze strony tego etapu. Ale nie brakowało także tych jaśniejszych: silnie operujące  słońce i niemal zupełny brak jachtów na mijanych jeziorach. Po minięciu przesmyku na Jezioro Mamry było już nieco lżej, ale wciąż wiało, dopiero skręt do przesmyku pod mostem na Kirsajtach odwrócił sytuację i powiało z rufy. Po krótkim postoju na przygotowanie masztów do położenia ruszyliśmy pełnym wiatrem na foku ciesząc się wreszcie z warunków. W porcie mały ruch, spokojnie spakowaliśmy bagaże i wreszcie mogliśmy nacieszyć się kontaktem z cywilizacją. Wciągnęliśmy jacht na przyczepę i podczas tej operacji towarzyszyły nam duże emocje, bo chyba dla wszystkich był to debiut w tej roli. Trwało to trochę, ale znowu się udało.

Na zakończenie uścisk dłoni i deklaracja, że za rok to znowu płyniemy w tym samym składzie. I pewnie ponownie na Sapinę, bo ta załoga chce, lubi i potrafi, do tego w doskonałej koleżeńskiej atmosferze, na luzie, bez przymusu i zbytecznych rygorów. Ten rok pokazał, że Sapina nie jest dla każdego; było ciężko, płytko i bardzo wietrznie, ale było warto.

Dziękujemy panom Radkowi Jankowskiemu i Zbyszkowi Choroszusze oraz Przystani Warmia i Yacht Klubowi Olsztyn za udostępnienie jachtu.

Posts Carousel