40 lat temu, 6 września 1984 roku, w Gdyni zakończył się nieudany wokółziemski rejs Henryka Jaskuły na jachcie „Dar Przemyśla”.
Samotny żeglarz wypłynął w drugi wokółziemski rejs, tytm razem pod wiatr i prąd, ale wyprawa szybko się zakończyła z powodu awarii. Dziś przypominamy sylwetkę wielkiego żeglarza.
Urodził się w Radziszowie pod Krakowem w 1923 roku. Był to czas biedy, rodzina gospodarowała na roli, ale środków nie wystarczało na jej potrzeby. Zapadła decyzja o emigracji za chlebem. Ojciec pana Henryka pojechał do Argentyny, sześć lat później dołączyła do niego reszta rodziny. Pan Henryk kształcił się na obczyźnie, ukończył szkołę zawodową, eksternistycznie natomiast liceum, co otworzyło mu drogę na Uniwersytet. On chciał jednak wrócić do Polski i temu celowi podporządkował swoje działanie.
Udało się, d Polski wrócił w 1946 roku, aby tu studiować na krakowskiej AGH. Podczas studiów poznał swoją przyszłą żonę Zofię, a po ślubie zamieszkał w Przemyślu, skąd pani Zofia pochodziła. Oczywiście tęsknił za rodziną, chciał ją odwiedzić, ale w Polsce tamtych lat wcale nie było to łatwe. Pan Henryk wymyślił sposób na dotarcie do Argentyny, zajął się żeglarstwem od samego początku planując rejs do Ameryki Południowej. Żeglarzom o paszporty było nieco łatwiej, sądził, że po zdobyciu uprawnień zdoła popłynąć w tamte strony.
Żeglarstwo sposobem na kontakt z rodziną
Swoje pierwsze żeglarskie szlify zdobywał w Jastarni w 1960 roku, później bardzo szybko pokonywał kolejne szczeble żeglarskiego wtajemniczenia. Po ośmiu latach był już kapitanem żeglugi wielkiej i żeglował z młodzieżą, głównie środowiska szczecińskiego.
Z jego inicjatywy zorganizowano rejs do Ameryki Południowej z przejściem Przylądka Horn na jachcie „Euros” Dla Henryka Jaskuły to jednak nie słynny przylądek był najważniejszym celem, ale spotkanie, po 27 latach, z rodzicami i rodzeństwem. Przez wszystkie te lata wierzył, że uda im się spotkać i dopiął swego. Był naprawdę szczęśliwy. To był wspaniały rejs, a pan kapitan dowodził jachtem w drodze powrotnej do Polski.
W drodze na wielki krąg
Rejs dookoła świata w latach siedemdziesiątych nie był niczym szczególnym, to okres wielkich wypraw polskich żeglarzy; Krzysztofa Baranowskiego, Krystyny Chojnowskiej-Liskiewicz, Zbigniewa Puchalskiego, także kilku załogowych wypraw. Pan Henryk postawił sobie cel szczególny: opłynięcie świata bez zawijania do portów, trasą kliprów herbacianych, tyle, że samotnie. Swoim uporem potrafił zarażać otoczenie, ale zdobycie środków na zbudowanie jachtu i prawie roczną wyprawę nie było sprawą łatwą. W sukurs przyszła mu reforma administracyjna Polski z roku 1975 i powstanie województwa przemyskiego. Dla nowych władz taka wyprawa stwarzała szansę na promocję w kraju, co pozwoliło uruchomić środki.
Jacht zbudowano w Gdańsku na podstawie planów słynnego „Copernicusa”, który kilka lat wcześniej opłynął świat w regatach Whitbread. Oczywiście „Dar Przemyśla”, bo tak nazwano jednostkę pana Henryka, był przystosowany do samotnej żeglugi, ale wszystko na jachcie żeglarz musiał robić sam.
Wielki rejs
W czerwcu 1979 roku Henryk Jaskuła wypływa w swój wielki rejs. Od początku była to niecodzienna wyprawa. Pan Henryk zamierzał opłynąć świat bez zawijania do portów, ale poprzeczkę postawił sobie bardzo wysoko. Start i meta wyprawy była w Gdyni, a zatem żeglarz musiał przepłynąć przez bardzo ruchliwe Cieśniny Duńskie, Morze Północne oraz Kanał La Manche. Przez pierwszy okres na jachcie wszystko szło jak należy. Później jednak na ponad pięć miesięcy z jachtem nie było kontaktu. Pan Henryk żeglował przez puste wody, nie było statków i lądów, tylko ocean. W Polsce narastało napięcie, cała żeglarska Polska czekała na jakikolwiek kontakt. Wreszcie przez radziecki statek dotarła informacja, że z żeglarzem i jego jachtem wszystko jest w porządku, wszyscy odetchnęli z ulgą
Do kraju pan Henryk wracał w atmosferze święta w maju 1980 roku. W Gdyni witały go tłumy, a jego słowa „Polsko Kochana, twój syn powrócił” przeszły chyba do historii żeglarstwa. Wspaniały wyczyn przemyskiego żeglarza zaowocował prawdziwym deszczem nagród i zaszczytów, orderów i wyróżnień. Pan Henryk był bohaterem, przez kilka miesięcy nie schodził z łamów prasy.
W tym samym sezonie wypływa swoim „Darem” w rejs do Argentyny, ale z załogą, w skład której wchodzą także członkowie jego rodziny. Płynie odwiedzić matkę, której nie widział całe lata. Było to ich ostatnie spotkanie, po raz ostatni także widział się z bratem, oboje zmarli wkrótce po zakończeniu rejsu.
Pan Henryk czyni teraz przygotowania do kolejnego rejsu dookoła świata, tym razem pod wiatry i prądy. Realizacja tego zamierzenia uczyni go pierwszą osobą, która tego dokona. Jacht zostaje przygotowany w warunkach ogólnej niemożności, brakowało dewiz, brakowało dobrej woli, brakowało wszystkiego. Wreszcie w sierpniu 1984 roku „Dar Przemyśla” wypływa z Gdyni w drugi wielki rejs. Tym razem jest to, niestety, rejs nieudany. Jacht ma silny przeciek, przyczyną jest nieszczelny zawór. W tych warunkach kontynuowanie wyprawy nie ma sensu, Jaskuła podejmuje trudną decyzję powrotu. W Polsce staje się przedmiotem napaści części środowiska, to trudny czas dla pana kapitana. Dwa lata później podejmuje kolejną próbę zorganizowania rejsu, ale tym razem nie dochodzi do niego z powodów administracyjnych. Jachtem zainteresowani są żeglarze, którzy chcą eksploatować go na ciepłych wodach w rejsach klubowych, o wyczynowych ekspedycjach niewielu chce w ogóle słyszeć. Kapitana oskarżono o zabór elementów wyposażenia jachtu, proces ciągnął się później kilka lat. Jacht tymczasem wypływa na Karaiby i na rafach kubańskich kończy swoją karierę, bo po wejściu na skały jego ściągnięcie do kraju i remont są już nieopłacalne.
Pan Henryk zrezygnował z działalności żeglarskiej, wycofał się i czas spędzał w swoim przemyskim domu na lekturze. Przyjmował tu wielu ludzi, którzy odwiedzali go w jego samotni. Obydwie córki mieszkają za granicą, po śmierci żony został sam. Zmarł 14 maja 2020 roku.
foto: Marek Słodownik (prawa zastrzeżone)