95 lat temu, 17 października 1929 roku, w miejscowości Augustowa (obecnie w woj. kujawsko-pomorskim) urodził się Kuba Jaworski.
Był wybitnym żeglarzem regatowym i konstruktorem jachtów. Zmarł 8 lipca 2005 roku. Dla żeglarzy i sympatyków żeglarstwa jest postacią niemal kultową, bo w epoce siermiężnego socjalizmu potrafił skutecznie rywalizować z najlepszymi żeglarzami na świecie. Przez prawie ćwierć wieku żaden z polskich żeglarzy nawet w marzeniach nie zbliżył się do sukcesów Kuby. Jako członek zespołu projektowego Stoczni Szczecińskiej zadziwiał śmiałością projektowanych rozwiązań, które jeszcze dziś, po tylu latach, uznawane są za awangardowe. Kształty dziobów, układ płetw sterowych, kształt kadłuba, założenia ergonomiczne – dziś podobne rozwiązania spotkać możemy na wielu jachtach, ale prekursorem tych zmian był właśnie Kuba Jaworski. Jako jeden z nielicznych współczesnych mu żeglarzy sam żeglował na jachtach, których był twórcą i każdorazowo miał okazję samodzielnie testować wyniki swojej pracy. Jego pierwszy kontakt żeglarstwem datował się na lata powojenne, kiedy to w Gdyni startował w klubie Związku Walki Młodych ZRYW. Spotkał Juliusza Sieradzkiego, konstruktora Omegi, pracował pod jego okiem w jego warsztacie remontowym. Potem przeniósł się do Krakowa i tam, od roku 1953, startował na Omedze i Finnie. Szybko żeglarstwo stało się jego pasją, choć na wyniki musiał jeszcze poczekać. W tym czasie próbował również pogodzić naukę ze sportem, ale żagle jednak wygrały; studiował kolejno na Wydziale Prawa UJ, potem przeniósł się na rolnictwo by studiować także na Politechnice.
Ciągnęło go jednak nad morze i w roku 1960 przeniósł się do Szczecina. Po skończeniu kursu radiooficerów próbował zaciągnąć się na statek Gryfa, ale nie dostał pozwolenia na pracę ze strony tzw. czynników i pracował ostatecznie jako radiooperator w rozgłośni Szczecin-Radio. W połowie lat sześćdziesiątych spotkał przypadkowo dyrektora stoczni jachtowej i kontakt ten zaowocował propozycją pracy. Nie od razu jednak trafił do biura konstrukcyjnego; początkowo zajmował się szkoleniem zawodowym uczniów, by następnie pracować kilka lat w dziale kontroli jakości. Wreszcie jednak dostał propozycję pracy z biura konstrukcyjnego, którym kierował wówczas Czesław Gogołkiewicz. Łączył pracę zawodową ze startami regatowymi, został Mistrzem Polski w klasie Folkboat, aby następnie przesiąść się na większe jednostki. Tutaj również był najlepszy i przez kilka kolejnych sezonów jego nazwisko stale pojawiało się na czołowych miejscach w regatach morskich. Został Mistrzem Polski w klasie RORC w latach 1969 i 70 na „Enifie”, Mistrzem Polski w klasie II IOR w latach 1971, 73 i 74 na „Ogarze”, Mistrzem Polski w klasie I IOR na „Spanielu” w 1976 i w 1977 roku. Aż ośmiokrotnie został Mistrzem Polski w klasach morskich. W roku 1972 zwodowano „Poloneza” dla Krzysztofa Baranowskiego, który startował w kolejnej edycji regat OSTAR. Kuba, będąc współkonstruktorem jachtu, płynął z nim na start do Plymouth, podglądał na miejscu rozwiązania techniczne rywali polskich żeglarzy i zdecydował, że w kolejnych regatach, w roku 1976, wystartuje także on na jachcie swego projektu. Stał się konstruktorem wiodącym nowego projektu – „Spaniela”, jednostki będącej oficjalnie rozwinięciem seryjnego Taurusa. Kuba wystartował w regatach OSTAR w roku 1976 mając za przeciwników Alaina Colasa na „Club Mediteranee”, Erica Tabarly’ego na swym „Pen Duicku VI”, Mike’a Bircha na trimaranie „The Third Turtle” czy Tony’ego Bullimora na „Torii”. Po zażartej walce trwającej 25 dni dotarł na metę w Newport jako czwarty, a w swojej klasie uległ tylko trimaranowi Bircha. Za rufą zostawił prawie 130 jachtów. Za ten wyczyn otrzymał tytuł Żeglarza Roku, w kraju fetowany był przez kilka kolejnych miesięcy i zdobył niezwykłą popularność. W kolejnym sezonie startuje w regatach Admiral’s Cup w składzie polskiej drużyny. Jak twierdził – było to jego najgorsze doświadczenie w długoletniej karierze żeglarskiej. Ekipa polska zajęła siedemnaste miejsce na dziewiętnaście startujących, ale całość przygotowań i pomysł startu na takich jachtach („Spaniel”, „Hajduk” i „Bumerang”) uznać należało od początku jako niedorzeczny. Dość powiedzieć, że Polacy jako jedyny zespół mieszkali na jachtach, a dodatkowe wyposażenie z łódek składowali na pomoście pod brezentem. Ale ten sam sezon przyniósł również start w Mini Transat na Atlantyku i w gronie osiemdziesięciu jachtów zajął drugie miejsce na jachcie „Spanielek” francuskiego konstruktora Glibetra Caroffa przy znaczącym współudziale Kuby. Była to jednostka rewolucyjna pod względem koncepcji, bardzo futurystyczna i pod dowództwem Kuby udało się jej osiągnąć znakomity rezultat. Za ten wyczyn uhonorowany został tytułem żeglarza roku 1977 w plebiscycie „Głosu Wybrzeża”. Potem pływał jako pierwszy jako I oficer na motorowym jachcie „Mazurka” należącym do amerykańskiego milionera, ale kolejny sezon poświęcił na przygotowanie nowego jachtu do kolejnych regat OSTAR, planowanych na rok 1980. Powstaje „Spaniel II” – najlepszy jacht regatowy jaki dotychczas w Polsce zbudowano.
Oczywiście jednym z konstruktorów był Kuba Jaworski. Wystartował w regatach i zajął szóste miejsce, ale wyprzedziły go tylko wielokadłubowce. W jednokadłubowcach był bezapelacyjnie najlepszy. Wydawało się, że Kuba ma wreszcie jacht, na którym najlepszy może być nie tylko w Polsce, ale niestety stało się inaczej. W realiach Polski roku 1982, roku stanu wojennego, okazało się, że taki jacht w kraju nie jest w ogóle potrzebny, a sam żeglarz nie był osobą szczególnie cenioną w kręgach decydentów. Ultranowoczesny jacht wystawiono na sprzedaż za grosze decyzję motywując koniecznością pozyskania dewiz dla PZŻ i szybko znalazł się nabywca – klub żeglarski w Związku Radzieckim. „Spaniel II” już nigdy nie stanął na starcie poważnych regat a Kuba został bez jachtu i bez nadziei na starty w kolejnych imprezach. Próbował walczyć, ale zbywano go. Zajął się biznesem… Prowadził pod Szczecinem firmę produkującą elementy z żywic poliestrowych, głównie na eksport do Niemiec. Firma produkowała pojemniki do segregacji odpadów, ale także zjeżdżalnie i urządzenia rekreacyjne. Z żeglarstwem kontaktu nie stracił, ale na starcie poważnych regat nigdy już nie stanął. Pływał wyłącznie turystycznie, w rodzinnym gronie bądź z przyjaciółmi. Wspierał dom dla dzieci niepełnosprawnych w Szczecinie, bywał na corocznych imprezach sportowych tam organizowanych. Od czasu do czasu pojawiał się na imprezach żeglarskich rozgrywanych w Polsce, zawsze budząc życzliwe zainteresowanie młodych adeptów żeglarstwa. Sukcesy szczecińskiego żeglarza doceniono po latach.
foto: Archiwum Elżbiety Modrzejewskiej-Jaworskiej, Marek Słodownik