Stowarzyszenie Akademia Sportów Wodnych Acatus z Olsztynka już od 5 lat żegluje Dezetami po Sapinie, jednej z najpiękniejszych rzek regionu.
To już tradycja, że w okolicach Bożego Ciała żeglarze z Warmii oraz ich rodziny i znajomi wypływają w rejs, który jest wyzwaniem żeglarskim, wioślarskim i logistycznym, a mimo to, chętnych nie brakuje. W tym roku w rejs popłynęły 4 jachty („Hulaj Dusza”, „Impreza” i „Balanga”), trzy z nich wystartowały z Giżycka, a jedna („Pablo”) z Węgorzewa.
Na pokładach pełna różnorodność; doświadczeni żeglarze i zupełni nowicjusze, ludzie w różnym wieku, od lat 5 do ponad 60, a ponadto w tym sezonie było wyjątkowo dużo najmłodszych żeglarzy.
Załogi postawiły na żeglowanie na jachtach klasy DZ, które w takiej wyprawie mają niemal same zalety: zapewniają integrację nawet 12-osobowej załogi, są bezpieczne, szybkie, mają niskie maszty ze względu na gaflowe ożaglowanie. No i najważniejszy argument – łatwo się na nich wiosłuje pod prąd, a napęd może zapewniać nawet 10 wioseł.
Równie łatwo można z pokładu tego jachtu pychować, kiedy rzeka okaże się dla jachtu zbyt wąska. W praktyce wiosłuje się na 2-4 wiosłach na krótkie zmiany, aby dać odetchnąć ciężko pracującym wioślarzom mozolnie zdobywającym kolejne kilometry rzeki. Wadą Dezety jest brak kabiny, co dało się we znaki podczas tegorocznej kilkugodzinnej ulewy.
Tegoroczny rejs był zorganizowany już po raz czwarty, a żeglarze tym chętniej na niego popłynęli, że odwołano ubiegłoroczną edycję. Przyczyna była oczywista – pandemia i zbyt duże ryzyko. Tym razem chętnych nie brakowało, wielu chciało pobyć na świeżym powietrzu po miesiącach spędzonych w zamknięciu, odnowić stare kontakty, znów pożeglować wspólnie po pięknym szlaku. Dzięki pomocy pana Marka Winiarczyka, szefa Międzynarodowego Centrum Żeglarstwa i Turystyki Wodnej w Giżycku, ośrodka Oczy Mazur, który udostępnił jachty, wszyscy chętni znaleźli miejsce na pokładach. Ceny za czarter nieco wzrosły, ale nie zniechęciło to olsztynieckich żeglarzy do ponownego wyruszenia na szlak.
Dzień 1.
Przygotowania do rejsu.
Środa przed wyprawą to przygotowanie zapasów i trening lądowy połączony z integracją przyszłych załóg. To czas morskich opowieści, ostatnich modyfikacji personalnych w składach i okazja dokonania zakupów. Od czwartkowego poranka załogi sztaują jachty, a na 4-dniowy rejs w głuszę większość zapasów trzeba zabrać ze sobą już z portu startu. Wszyscy sprawnie przygotowali jachty, pora ruszać.
Pierwszy punkt zbiórki to most na Kirsajtach, dokąd załogi docierają w łagodnym, ale niesprzyjającym wietrze po niespełna 4 godzinach. Część załóg wolała wiosłować niż mozolnie halsować, inni konsekwentnie trzymali się zasady, że po wiosła sięgamy tylko wówczas, gdy innej możliwości już nie ma. Z biwaku na Kirsajtach, po drugim śniadaniu, załogi płyną do Ogonek, pod most, pod którym Sapina wpada do systemu Wielkich jezior Mazurskich. Tym razem na Mamrach powiało i pełnym bajdewindem łódki niemal frunęły do kolejnego punktu wyprawy. Pierwszy test żeglugi w silnym wietrze wypadł pomyślnie, nie było strat w sprzęcie, a żegluga z pewnością została w pamięci.
Część załóg zawsze udaje się na rytualny obiad do miejscowej smażalni, inni płyną pod prąd na biwak na polanie przy dawnym moście. Po drodze trzeba minąć jezioro Stręgielek, które w tym roku udało się pokonać na żaglach. Nowością na szlaku jest brak linii wysokiego napięcia za mostem w Ogonkach – przewody zostały umieszczone pod ziemią. Jak zwykle trudno było znaleźć ujście rzeki, które schowane jest za cyplem, ale dla tych załóg nie jest to pierwszyzna.
Pierwsze kilometry to rozgrzewka dla załóg i widoczne różne podejście do wiosłowania. Jedne załogi preferują pływanie na dwóch wiosłach i krótkie zmiany, inni stawiają na długie cykle i cztery wiosła. Każda załoga przez poprzednie lata wypracowała optymalny system i tego się trzyma, chodzi o to, by łodzie nie oddalały się zbyt daleko od siebie.
Biwak na polanie, rozbijanie obozowiska i ognisko to już tradycja tych wypraw, ale nikt nie siedzi długo, ponieważ nazajutrz już od rana duża dawka wioślarstwa. Oby tylko pogoda dopisała.
Dzień 2.
Pobudka, śniadanie, klarowanie obozowiska i w drogę! Teraz przed załogami kolejnych kilka kilometrów Sapiny wijącej się w lesie. Widokowo jest super, ale nie ma żadnej nadziei na wiatr. Wszyscy wiosłują, pychują, jakoś idzie.
Wiosłowanie to kwintesencja tej ekspedycji, na szczęście nie dla wszystkich. Załoga jachtu „Hulaj Dusza” konsekwentnie przestrzega zasady, że wiosłujemy tylko wówczas, kiedy inaczej płynąć już nie można, co oznacza, że nawet krótkie odcinki po wypłynięciu z lasu pokonuje na żaglach. Z roku na rok jest jednak coraz trudniej bo rzeka zarasta trzcinami, dno się zamula i żeglowanie napotyka coraz więcej trudności. W tym roku wiało silnie i z dobrego kierunku, toteż pierwsze żagle na masztach pojawiły się po wypłynięciu z lasu. Po wyjściu na Jezioro Pozezdrze można było pożeglować w pełnym wietrze, co pozwoliło załogom odetchnąć i nabrać sił przed kolejnym wiosłowym odcinkiem. Wejście na następny odcinek rzeki, które przysporzyło tylu kłopotów podczas ostatniego rejsu z powodu zamulenia, tym razem okazało się łatwe i bezproblemowe.
Więcej kłopotów załogi napotkały na Jeziorze Brżąs (to nie literówka), które zamula się z roku na rok i coraz trudniej jest po nim żeglować. Wreszcie ostatni odcinek Sapiny z mostem po drodze i śluzą Przerwanki, najrzadziej uczęszczaną śluzą na Mazurach. Po niej tylko krótki labirynt pomiędzy trzcinami i wyjście na Jezioro Gołdopiwo. Ostatni odcinek to jednak moc problemów dla najcięższej łodzi – „Imprezy”, która ma również największe zanurzenie.
Stawała na płyciznach kilkakrotnie, a załoga wyskakiwała z wody i przepychała ją dalej, aby w ogóle dotrzeć do celu. Pierwszy poważny problem napotkała już pod mostem w Pozezdrzu, później jeszcze kilkakrotnie, a po raz ostatni stanęła na dnie śluzy. Do celu dotarła tylko dzięki determinacji i woli walki swojej załogi.
A na Gołdopiwie tradycyjnie pustki, na wodzie nie ma ani jednego jachtu. Aż razi ten kontrast pomiędzy tym jeziorem a pozostałą częścią szlaku Wielkich Jezior. Oby tak zostało jak najdłużej.
Postój w Kruklankach to miejska plaża, skąd najbliżej jest do miasta. Tutaj spotkali się po całym dniu żeglowania i wiosłowania wszystkie załogi, tutaj ponownie zorganizowano ognisko. Popołudnie jest wolne, sporo rejsowiczów idzie oglądać ruiny mostu z 1908 roku, przed wojną jednego z najdłuższych na Mazurach. Most robi wrażenie, jest wielki, zniszczony, ale niezwykle malowniczo położony. Po drodze załogi kupują wodę, oglądają Kruklanki i wreszcie zgodnie wracają na pokłady jachtów
Dzisiaj nie trzeba gotować na turystycznych kuchenkach, prawie wszyscy uczestnicy rejsu maszerują zgodnie do Kruklanek na porządny posiłek.
Dzień 3
Dziś przed nami krótki odcinek, biwakować będziemy na polanie obok byłego mostu, nie ma więc co się spieszyć. Rano nadeszły jednak niepokojące wiadomości. Prognoza pogody jest fatalna; burze i długotrwałe opady, a na pokładach bezkabinowych jachtów jest sporo dzieci. Harmonogram jednak trzeba wypełnić, płyniemy w powrotną drogę, a celem jest ponownie polanka dobrze nam już znana. W śluzie „Impreza” znów ma kłopoty, jest za płytko i nie pomagają szybkie sposoby. Do wody muszą wejść żeglarze z innego jachtu i wypchnąć najcięższą Dezetę na nurt. Tylko dzięki pomocy pana śluzowego, który „dolał” nieco wody do śluzy, ten manewr się powiódł.
Za śluzą nie było jednak lepiej. Część załogi poszła pieszo w dół rzeki, inni w tym czasie zmagali się z niesfornym jachtem. Po kilkukrotnym stawaniu na mielu wreszcie udało się wyjść poza strefę kłopotów.
To jednak nie koniec kłopotów. Tym razem na „Balandze” pękły wąsy miecza i tylko doświadczeniu sternika załoga zawdzięcza jego uratowanie. O żegludze na wiatr będzie jednak można tylko pomarzyć. Kiedy załogi zaczęły spływać w kierunku biwaku, nadciągnęła zapowiadana burza. Opad był bardzo silny, temperatura powietrza spadła, było naprawdę zimno. Do celu trzeba było jednak dopłynąć pomimo trudności. Tam pod osłoną pałatek i żagli udało się rozbić obóz, a nawet rozpalić kolejne ognisko.
Dzień 4
Wracamy! Szkoda, ale w poniedziałek rano większość z nas musi być już w pracy. Dziś musimy dopłynąć do Giżycka, droga daleka więc tym chętniej wszyscy wsłuchują się w prognozę pogody. A ta ponownie nie napawa optymizmem. Ma padać prawie całe przedpołudnie i wiać bardzo silny wiatr.
Z wiatrem na Dezetach jakoś sobie poradzimy, ale na deszcz sposobu nie mamy, tym bardziej, że nie wszystkie rzeczy wyschły po wczorajszej ulewie. Ruszamy w deszczu i spodziewamy się najgorszego. Tym razem odcinek rzeki mija niemal niepostrzeżenie, pora stawiać maszty i wypłynąć na jezioro, a przeciwny wiatr zadania nie ułatwia. To jednak budzi nadzieję, że ostatni fragment trasy pokonamy w pełnym wietrze. Silne szkwały i przeciwny wiatr o dużej sile powodują, że żaden ze sterników nie decyduje się na postawienie grota. Wieje naprawdę solidny wiatr, łatwo nie będzie. Po wyjściu na Jezioro Święcajty żeglujemy pełnym bajdewindem. Wieje regularna „piątka”, a szkwały jeszcze potęgują trudności. Sprzęt pracuje na granicy wytrzymałości, emocje są naprawdę duże. Po przejściu przesmyku Mamry witają nas dużym zafalowaniem i jeszcze silniejszym wiatrem. Dobrze, że trwa to krótko, bo jacht rwie na fali bijąc chyba rekordy prędkości. Chlapie niemiłosiernie, woda wdziera się do wewnątrz, fala za falą wchodzi bez trudu przez wysoką burtę. Czekamy z utęsknieniem na odpadnięcie w kierunku przesmyku na Kirsajty, tam dopiero poczujemy się bezpieczni. Przez niewielkie jezioro mkniemy z prędkością pociągu, kolejny przesmyk pomiędzy trzcinami mija błyskawicznie, nie zatrzymujemy się przy kei, maszty kładziemy na wodzie przed mostem. Po jego minięciu mamy wiatr nie mniejszy, ale w pół burty więc można już nieco odetchnąć. Za cyplem Królewskiego Rogu jeszcze odpadamy i płyniemy baksztagiem. O postawieniu grota nie ma mowy, prędkość jest imponująca, a wiatr wciąż się wzmaga. Na tym jeziorze, gdzie zawsze panuje duży tłok, tym razem jest niemal zupełnie pusto. Nieliczne jachty żeglują na maksymalnie zrefowanych żaglach, współczujemy tym załogom, które „piłują” pod wiatr w stronę Sztynortu. Warunki do żeglugi są tak trudne, że nikt w załodze nie sięga po aparat fotograficzny, załoga cały czas w napięciu, gotowa do akcji. Wreszcie widać port Oczy Mazur, kres naszego rejsu. Do portu wchodzimy na samym olinowaniu, a jacht z fasonem wyhamowujemy przy kei. Sprawna załoga „Hulaj Duszy” na sklarowanie jachtu potrzebuje niespełna godzinę. Później czas na spokojne spotkanie, podsumowanie rejsu, wzajemne podziękowania. To trzeci rejs na tej trasie załogi jachtu w niemal niezmienionym składzie. Nadzwyczajnie sprawna załoga, doskonała atmosfera, wszystko to składa się na zapowiedź kolejnych wypraw. Bobera będziemy łapać już za rok, w czerwcu.
Podsumowanie
Czerwcowe rejsy na Sapinę stały się już tradycją olsztynieckich żeglarzy. Dla nich to integracja członków stowarzyszenia, rozpoczęcie wakacji i okazja do dobrej zabawy w rosnącym z roku na rok gronie. Cztery lata temu zaczynali w dwie Dezety, rok później były już cztery, dwa lata temu pięć. Tworzy się pewna tradycja podtrzymująca więź. Z roku na rok dochodzą też nowi uczestnicy, bo znajomi wciągają kolejnych znajomych i flotylla rośnie.
Czy takie rejsy mają sens w dobie nowoczesnych kabinówek z silnikami zaburtowymi? Mają, bo Dezeta świetnie się sprawdza na tym akwenie, a poza tym jest łodzią idealną do szkolenia w warunkach turystycznego rejsu. Jest doskonałym wehikułem na imprezy integracyjne dla firm, co pozwala uatrakcyjnić wyjazdy firmowe nadając im nową jakość. Nie ma chyba bardziej zespołowego sportu niż żeglarstwo, warto zatem stawiać na takie propozycje. Gospodarze Międzynarodowego Centrum Żeglarstwa i Turystyki Wodnej na takie propozycje są otwarci, być może za żeglarzami z Olsztynka, którzy nie wyobrażają sobie żeglarskiego sezonu bez integracji na Sapinie pójdą kolejni. Naprawdę warto.
MAS
fot.: Krzysztof Suwiński, Agata Stefańczyk, Marek Słodownik, Marek Winiarczyk,